SPIS TREŚCI
Indeks nazwisk
Aktorzy i ludzie filmu – daty śmierci
Aktorzy brytyjscy uhonorowani tytułem szlacheckim
Nagrody filmowe – zwycięzcy
Nagrody filmowe – zwycięzcy i nominowani
Oscarowe rozmaitości
Spis filmów
Spis recenzji filmów kinowych: CINEMA, FILM, KINO
Galeria – czołówki wytwórni filmowych
Galeria – karty tytułowe filmów
Kalendarium
Quizy
Długowieczni, czyli matuzalemowie ekranu
|
<-- wstecz
Od autora.
Uznałem, że przyda się na tej stronie coś w rodzaju komentarza odautorskiego. Określenie bardzo umowne, bo właściwie poniżej po prostu rozwijam i w sposób o wiele bardziej szczegółowy objaśniam zasady, jakimi kieruję się przy tworzeniu tej strony. Komentarz pozwoli, mam nadzieję, na znacznie bardziej wyczerpujące przedstawienie i zrozumienie reguł, według których zbieram i archiwizuję dane na stronie. Jak widać, jest tego niemało, ale też i wspomnianych zasad i reguł, a co za tym idzie, możliwości interpretacji, jest naprawdę sporo. Dlatego doszedłem do wniosku, że dobrze byłoby wyjaśnić to i owo, choćby – a może przede wszystkim – dla własnej satysfakcji.
O wyborze nazwisk, o filmografiach i o tym, czego próżno w nich szukać.
Skąd w ogóle pomysł z tymi filmografiami? Przecież ani to potrzebne, ani przydatne, gdy wszyscy (w tym ja) korzystają z IMDb czy Filmwebu. Otóż jako osobnik od najmłodszych lat zafascynowany filmem, zbierałem tego typu informacje od dawna, początkowo w formie zapisków w zeszytach, układając m.in. właśnie zestawienia filmów, w których grali aktorzy. Siłą rzeczy były to informacje bardzo niepełne, a wszelkie zestawienia mocno wybrakowane. A kiedy nastały czasy internetu i odkryłem stronę IMDb, która okazała się prawdziwym filmowym eldoradem, na jej podstawie stworzyłem na własny użytek sporo filmografii, uzupełniając je o polskie tytuły. I kilka lat później postanowiłem to wszystko wrzucić do sieci, po prostu żeby zaprezentować coś swojego i zająć się czymś. Recenzji czy tekstów filmowych pisać nie umiem, więc chociaż w inny sposób pokażę, co mnie fascynuje…
Wybór nazwisk jest, co chyba zrozumiałe, całkowicie subiektywny, chociaż dołożyłem wszelkich starań, aby znalazły się w nim wszystkie te, które w jakikolwiek znaczący sposób zaistniały w historii kinematografii oraz zapisały się w świadomości widzów. Podstawą wyboru był leksykon „Gwiazdy światowego kina” J. Słodowskiego i A. Romana. Wydawnictwo z roku 1993 zawiera mnóstwo błędów, ale od lat stanowi dla mnie kanon nazwisk – dodam, że bardzo pożyteczny – z których wszystkie (w liczbie 590) znalazły się w FilmBazie (z wyjątkiem aktorów polskich). Aczkolwiek pozostają wątpliwości, czy i jak duży sens ma wprowadzanie nazwisk aktorów kina europejskiego, które przeciętnemu kinomanowi zapewne nic nie mówią (np. Françoise Arnoul, Lajos Balázsovits, Marcel Bozzuffi, Francis Huster czy Marie-José Nat). Listę nazwisk znacznie rozszerzyła „Encyklopedia kina” pod red. T. Lubelskiego, a pozostałe to wybór na podstawie własnej wiedzy i uznania. Obligatoryjnie na stronie znalazły się nazwiska wszystkich zdobywców Oscarów i Złotych Globów (we wszelkich kategoriach głównych i nietelewizyjnych), choć istnieją pewne wyjątki. Nie widzę większej potrzeby zakładania „karty” dla aktorów z jedną rolą filmową, jak np. Jocelyne LaGarde (zdobywczyni Złotego Globu).
Dbałość o aktualność poszczególnych filmografii jest celem drugo- rzędnym. Nie mają one na celu służyć najnowszymi wieściami ze sfery projektów, zapowiedzi i przypuszczeń, nierzadko także plotek, które to często ulegają zmianom. Nowe tytuły oryginalne będą pojawiać się jedynie w wypadku całkowitej pewności co do stanu faktycznego, a także gdy będą akurat pod ręką albo w ogóle kiedy po prostu będę miał czas na przeprowadzenie jakichś uzupełnień. Dlatego sporo filmografii aktorów żyjących może mieć ubytki, które wypełnię, kiedy pojawi się odpowiedni tytuł polski – wyłącznie one są priorytetem strony. Po szczegółowe, a przede wszystkim aktualne informacje na te (i opisane niżej) tematy najlepiej zajrzeć na profesjonalne strony filmowe z IMDb na czele.
W filmografiach nie podaję występów aktorskich, także wokalnych, w grach komputerowych – byłoby to wielkie zawracanie głowy. To samo dotyczy użyczania głosu w serialach animowanych. Występy takie nie wydają mi się szczególnie istotne, choć są zapewne aktorzy, dla których jest to ważna część kariery (Clancy Brown, Tim Curry, Mark Hamill, Ron Perlman). Ale podawanie ich wszystkich wprowadzałoby tylko bałagan.
Nie podaję również występów, czy też raczej przypadków pojawiania się, w filmach dokumentalnych (ich tytuły oczywiście znajdują się w odpowiednim dziale spisu filmów), ponieważ nie są to role w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Z całą pewnością nie znajdą się w filmografiach także role będące występem archiwalnym, czyli nagraniem z jakiegoś innego filmu (tzw. archive footage). Naturalnie, znów pojawia się kłopot – bo jak sklasyfikować „występ” nieżyjącego Laurence'a Oliviera w Sky Kapitan i świat jutra, który był wykorzystaniem archiwalnego nagrania na potrzeby fabuły nowego filmu, gdzie postać ta wchodzi w pełnoprawną interakcję z przedstawionym w nim światem. A niech no tylko jacyś mistrzowie komputera nakręcą, o czym mówi się od dawna, nowy film z Bruce'em Lee…
Dodam jeszcze, że staram się stosować jak najbardziej przejrzysty, w moim mniemaniu, zapis seriali w filmografiach. Taka np. IMDb kilka lat temu odstąpiła od wydzielania gościnnych i sporadycznych występów w odcinkach seriali (były one ułożone w osobną listę – „guest appearances”) i wrzuciła je wszystkie do jednego wora. Zatem nie są rzadkie przypadki, kiedy aktor z 50 rolami filmowymi dorobił się nagle 150 pozycji na koncie. Wszystko to jest wyjątkowo nieczytelne. W FilmBazie nie zaśmiecam filmografii pojedynczymi występami w serialach, ograniczając się tylko do występów stałych, w dłuższym przedziale czasowym. Rzecz jasna, często trudno jest ustalić, czy występ w kilku odcinkach jest formalnie gościnny (w takiej kategorii przyznawane są np. Emmy), czy też po prostu krótki. Ale przyjąłem zasadę, że granicą, powyżej której serial może zostać zapisany na konto aktora, są cztery odcinki.
Na koniec wspomnę w ramach ciekawostki, że niekiedy baza IMDb usuwa pewne istotne informacje, które najwidoczniej nie okazały się zbyt wiarygodne albo udokumentowane. Tak było w filmografii Tima Robbinsa – przez pewien czas przypisywano mu rolę w filmie Sieć, w którym miał być młodym człowiekiem na widowni w studiu telewizyjnym, strzelającym do postaci granej przez Petera Fincha. Natomiast Charles Grodin w pewnym okresie miał na koncie występ w 20 000 milach podmorskiej żeglugi jako dobosz na okręcie. Obie role, nieodnotowane w napisach tych filmów, byłyby debiutami obu aktorów na dużym ekranie. A John Rhys-Davies krótko figurował w Gwiezdnych wrotach jako „krzyczący arabski kopacz” (shouting Arab digger).
O pisowni mniej ważnych rzeczy w filmografiach.
Zastosowałem skróty na określenie tytułów naukowych, stopni wojskowych, pełnionych funkcji itp., przynależnych postaciom granym przez aktorów (listę podaję na drugiej stronie głównej). Jeśli chodzi o inne określenia postaci, to tłumaczyłem je na podstawie słowników: angielskiego, francuskiego, niemieckiego, włoskiego i rosyjskiego. Wielu słów oczywiście nie byłem w stanie przetłumaczyć, nawet z języka angielskiego (według sporej objętości słownika PWN-Oxford). Są słowa, które mają bardzo obszerne, nieprecyzyjne znaczenie i trudno było na ich podstawie ustalić, jakie funkcje pełnią określane nimi postacie. Dlatego niektóre słowa po prostu pomijałem (deputy, chief, trooper), zostawiając samo nazwisko bądź imię, a niektórym (henchman, landlord, executive) wyszukiwałem jakiś ogólny zamiennik. Uznałem, że bezwzględnie szczegółowe ustalenie zawodu czy stanowiska nie jest aż tak istotne i że wystarczy określenie ogólne. I tak, jak wiadomo, wiele profesji nie ma dokładnych odpowiedników w języku polskim – dotyczy to głównie terminów z dziedziny prawa i wojskowości.
Zwłaszcza te drugie traktowałem dość swobodnie. Nie widzę większego sensu w przekładaniu (według mniej lub bardziej oficjalnych zasad) na polski np. amerykańskich stopni generalskich. W filmach zazwyczaj stopnie takie, jak lieutenant general, major general czy brigadier general tłumaczone są (napisy lub lektor) po prostu jako generał, a nie generał broni, dywizji, brygady czy jeszcze czegoś innego. Podobne uproszczenia stosuję w odniesieniu do innych stopni wojskowych.
Osobną kwestią jest słowo marshal, w wolnym tłumaczeniu oznaczające po prostu szeryfa (zwłaszcza amerykańskiego), ale od tej funkcji różniący się zasadniczo. Najogólniej rzecz ujmując, „zwykły” szeryf to wybieralny urzędnik lokalny, marshal zaś jest urzędnikiem wyższej rangi, szeryfem federalnym. Ponieważ marshal nie ma w języku polskim dokładnego odpowiednika, a określenie w rodzaju „marshal John Smith” byłoby raczej mało zrozumiałe, w takich wypadkach słowo marshal podaję po nazwisku, w nawiasie, jako określenie dodatkowe. Właśnie serial z Jeffem Faheyem The Marshal nosił tytuł polski Szeryf.
Jeszcze słowo w kwestii tłumaczenia własnego. Zapewne nieraz zdarzyło mi się określenie wyszukane w jakimś obcojęzycznym źródle przetłumaczyć niedokładnie lub po prostu źle, a wynikało to z niewiedzy o danej postaci. Na przykład postać, którą gra William H. Macy w komedii Dwadzieścia dolców określana jest jako „property clerk”, co początkowo przełożyłem na „pracownika od nieruchomości”. Po obejrzeniu filmu (choć wcale nie w tym właśnie celu) okazało się, że ta postać to „magazynier w policyjnym magazynie”, i tak to właśnie zapisałem. Podsumowując, mogę mieć jedynie nadzieję, że udało mi się uniknąć jakichś naprawdę kompromitujących wpadek, w rodzaju tych, na jakie często napotykałem w polskich źródłach. Np. serwis Filmweb podaje, że Udo Kier w filmie Moskwa nad rzeką Hudson gra „radosnego mężczyznę z ulicy”. Tak przetłumaczono opis z IMDb, „gay man on street”. Ja zaś jego epizodyczną postać opisałem jako „geja zaczepiającego Iwanowa na ulicy”, gdyż nie był to jakiś „radosny mężczyzna”, tylko właśnie gej.
Imiona postaci biblijnych, mitycznych oraz historycznych podaję oczywiście w wersji polskiej, ale nie dotyczy to noszących takich imion bądź pseudonimów postaci z filmów dziejących się współcześnie. Dlatego pomimo iż Laurence Fishburne w Matriksie powszechnie znany jest jako Morfeusz, podaję tylko zapis oryginalny, a więc Morpheus. Innym przykładem jest film L'Agnese va a morire znany jako Agnieszka idzie na śmierć. Mimo że w tytule, a więc zapewne i w samym filmie, imię głównej bohaterki zostało spolszczone, zapisuję je tak, jak jest to w oryginale, czyli Agnese. Analogicznie jest w przypadku Amélie, bohaterki filmu o polskim tytule Amelia. Sytuacje takie występują najczęściej w wypadku filmów europejskich.
Nie podaję polskich wersji pseudonimów czy innych określeń postaci, bo te bywają różne i zależą od fantazji lub wizji tłumacza. Gdybym zajmował się karierami psów, w filmografii czworonoga z filmu W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju miałbym do wyboru dwie wersje tłumaczenia imienia Snots: Glut albo Smark. Zabawne, ale mało istotne. Tak więc tłumaczenie podaję tylko w sporadycznych wypadkach, kiedy takie określenie jest dość znane i powszechne – piszę je wówczas w nawiasie i w cudzysłowie, np. „Rzeźnik” dla Billa the Butchera (Daniel Day-Lewis w Gangach Nowego Jorku). Sporo stałych polskich wersji imion czy pseudonimów jest zazwyczaj w filmach animowanych (Willem Dafoe w Gdzie jest Nemo? jako Gill – „Idol”, Cheech Marin w Autach jako Ramone – „Złomek”, Tom Hanks w Toy Story jako Woody – „Chudy” itp.), ale tych z kolei oglądam niewiele, a niełatwo także doszukać się pełnych list postaci i ich polskich odpowiedników.
Pewien kłopot sprawia Dracula; spolszczona forma Drakula wydaje mi się zbyt niepoważna, jakkolwiek najnowsze słowniki i encyklopedie podają obie wersje jako równorzędne, a i językoznawcy zalecają w razie wątpliwości używać wersji Drakula. Taką też oboczną pisownię Draculi i Drakuli spotyka się w filmach z tą postacią w tytule, ale ponieważ wersja z „c” zazwyczaj przeważa, zdecydowałem, że pozostanę wyłącznie przy pisowni oryginalnej – Dracula. Nieco inna sytuacja jest z nagrodą filmową Oscar, która ma od dawna w ten sposób ustaloną nazwę. Lingwiści tym razem nie zalecają używania spolszczenia typu Oskar, a i ja w żadnym wypadku nie miałbym zamiaru stosować takiej pisowni (Oskar brzmi również raczej trywialnie, tak jak Drakula). Dlatego wszędzie na stronie jest mowa o Oscarach. O Oscarach™, rzecz jasna…
Dodam jeszcze, że w miarę możliwości wyszukuję i podaję własne, opisowe określenia postaci, tam gdzie mogłoby to być przydatne. Nie są rzeczą zbyt istotną drugie imiona (lub ich inicjały) postaci, ale jeśli na coś takiego natrafiam, wprowadzam takie dane. Czasem drugie imię bohatera pada w całym filmie tylko raz, a czasem jest widoczne przez mgnienie oka na jakimś dokumencie, identyfikatorze czy ekranie komputera (pamiętamy np. RoboCopa podłączającego się do policyjnej bazy danych i pojawiające się na ekranie inicjały drugich imion ludzi z bandy Boddickera).
Oczywiście można się zastanawiać, na co komu informacja o inicjale drugiego imienia czy pełnym brzmieniu pierwszego i jaki z tego pożytek. Jasne, że czasem można w ten sposób dowiedzieć się ciekawych rzeczy, o których tylko w śladowych ilościach poinformuje nas wyszukiwarka internetowa (o niektórych faktach próżno także szukać informacji w IMDb). Na przykład o tym, że pełne imię Rusty'ego Sabicha, granego przez Harrisona Forda w Uznanym za niewinnego, brzmiało Rozat. A już do mało czego przyda się chyba wiadomość, że Chuck Norris jako pułkownik James Braddock w Zaginionym w akcji na drugie miał Thomas…
Wspomniałem przed chwilą, że wielu dokładniejszych informacji próżno szukać w bazie IMDb. Można wręcz odnieść wrażenie, że od kilku lat serwis prowadzi oficjalną politykę nieprzepełniania swoich zasobów zbyt dużą ilością danych. Jeśli mamy nadzieję, że w filmografii Johna Smitha poznamy pełne imię, nazwisko i pseudonim granej przez niego postaci, możemy się srodze zawieść. Dawniej IMDb podałaby, że postać nazywa się np. William Peter 'Billy' Brown, teraz dowiemy się tylko, że jest to Billy. Takie właśnie informacje zdobywam, a nieoczekiwanie bardzo pomocna jest w tym także angielska Wikipedia.
Czasami w zagranicznych serwisach filmowych spotkać można słowa niewiele albo wręcz zupełnie nic niemówiące, np. „handler” – Frances McDormand w Aeon Flux – czy „freak nr 1” – Jeff Goldblum w Życzeniu śmierci. Konia z rzędem temu, kto nie oglądawszy filmu, domyśli się, że McDormand gra w nim telepatyczną przewodniczkę Monikan, a Goldblum jednego z młodocianych bandytów masakrujących żonę i córkę Paula Kerseya. Staram się wyłapywać (na podstawie „własnoocznie” obejrzanych filmów) właśnie takie przypadki i, zwłaszcza jeśli są to role epizodyczne, podawać szczegóły umożliwiające ich identyfikację (np. w Jak zdobyto Dziki Zachód pojawia się niewymieniony w napisach Lee Van Cleef jako pirat rzeczny, długowłosy, w kapeluszu z piórami).
Pisownia postaci granych przez aktorów jest następująca: od wielkiej litery zaczynam tylko imiona, nazwiska, pseudonimy itp., natomiast małą literą pisane są wszystkie słowa i określenia, które nie są nazwami własnymi. A więc: biskup, złodziej, fryzjer, kobieta z walizką, uciekający mężczyzna w żółtym kapeluszu itp. Jeśli natomiast aktor bądź aktorka występują w filmie „uncredited”, podaję tę informację jako „niewymieniony (niewymieniona) w napisach”. Nie „w czołówce”, bo lista płac czy spis nazwisk to także „tyłówka” filmu.
O kwestiach telewizyjnych i paru problemach z tym powiązanych.
Przed tytułami filmów w filmografiach stawiam kolorowe znaczniki pomocnicze, określające dany film: film telewizyjny lub miniserial, serial oraz film przeznaczony do dystrybucji wideo lub DVD. Filmy kinowe pozostają bez takiego symbolu. Znaczniki te są, jak sądzę, dość przydatnym „gadżetem”, bo na przykład żółte pozwalają od razu zorientować się w udziale filmów telewizyjnych w filmografii danego aktora, a pomarańczowe jasno dają do zrozumienia, że kariery panów Seagala, Rhamesa czy Snipesa coraz bardziej schodzą na psy. W praktyce film telewizyjny (jako zamknięta, niepodzielona na odcinki całość) i miniserial to dość wymienne pojęcia i często ich użycie zależy po prostu od tego, czy emitująca go telewizja puści go w całości, czy pokroi na części. W źródłach takich jak IMDb tytuł z określeniem TV bywa po jakimś czasie zamieniany na miniserial TV i odwrotnie, miniserial na serial (i odwrotnie), do tego pojawiają się lub ubywają symbole V (filmy wideo) i tak dalej – istna karuzela. Oczywiście, nie jestem w stanie nadążyć za tego rodzaju zmianami i zazwyczaj nie poświęcam temu wiele uwagi – w końcu nie jest to aż tak ważne.
Poważny kłopot sprawiają seriale złożone z odcinków, z których każdy stanowi odrębną, zamkniętą całość (tak też bywają one wyświetlane w telewizji lub wydawane na wideo), chociaż z reguły są ze sobą powiązane i wchodzą w skład jednej serii. Nie wiadomo, jak je właściwie „zaksięgować” – jako typowe seriale czy jako pojedyncze filmy. Serial Poirot niemal w całości został wydany na DVD (jedna płyta – jeden odcinek, czasem dwa), ale niekiedy puszczane są też wyrywkowe odcinki w telewizji. Podobny problem występuje z serialami Columbo (ostatnio również wydawany na DVD) i Perry Mason. Columbo dopiero niedawno przestał być zapisywany przez IMDb jako pojedyncze filmy telewizyjne (dużo wcześniej to samo zastosowano wobec Poirota). Takie właśnie znane mi odcinki seriali wydzieliłem w oddzielny spis jako podkategorię działu „Seriale”, aczkolwiek takie ujęcie tematu z pewnością nie jest doskonałe.
Jeszcze większym kłopotem są wszelkie familijne i dziecięce seriale animowane. Choć stanowią pokaźną część oferty firm dystrybucyjnych, nawet one na swoich stronach czy w katalogach rzadko podają pełne dane na temat tych seriali, które pozwoliłyby je zidentyfikować w bazie IMDb. Często nie wiadomo, jak zaklasyfikować dany tytuł, jako serial czy osobne filmy (niekiedy bardzo krótkie), i ja wówczas nie wiem, jak mam je zapisać na stronie. Niekiedy dość popularnych, wieloodcinkowych tytułów (np. Czarodziejski świat Kubusia) nie ma nawet w IMDb, skromne informacje czasem posiada serwis Filmweb, a w ogóle to z takimi animowanymi bajkami są same kłopoty. Dlatego nie poświęcam im zbyt dużo uwagi, skupiając się jedynie na tych, które są w miarę dobrze udokumentowane.
O źródłach pisanych i wydawanych, z których korzystano.
Podstawowym źródłem tytułów uzupełnianych na bieżąco jest program telewizyjny „To & Owo” (z początku był to „Tele Tydzień”, ale nie spełniał on moich oczekiwań). Co tydzień, piątek czy świątek, muszę wygospodarować ze dwie godziny na „wyczyszczenie” gazety ze wszelkich nowych tytułów – zazwyczaj jest ich około 20-30 (w razie jakichś wątpliwości podpieram się także internetowymi programami telewizyjnymi, a niekiedy naocznie sprawdzam daną rzecz w telewizji). Często znajduję w ten sposób sporo ciekawych rzeczy – parafrazując pewne znane powiedzenie, program telewizyjny jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co ci się trafi… W dalszej kolejności jest miesięcznik filmowy „Kino” (do niedawna również „Film” i „Cinema”). Pokaźny zbiór tytułów dał także już nieistniejący magazyn „Cinema Press Video” (którego posiadam większość numerów) oraz jego uzupełnienie w wersji książkowej – „Wideolandia”.
W kategorii filmów wideo nieocenione były również katalogi „Video Comfort” z lat 1992-94. I teraz istotna uwaga: podczas zbierania danych nie pomijałem tytułów filmów rozpowszechnianych niegdyś w nielegalnym repertuarze wideo, a to z bardzo prostego powodu. Zwyczajnie nie byłbym w stanie stwierdzić, czy dany film był kiedykolwiek wydany nielegalnie. I szczerze wątpię, czy ktokolwiek by to potrafił, przynajmniej na większą skalę. Można wszak z dużą pewnością założyć, że wiele z tych nielegalnych filmów później i tak zostało wydanych legalnie pod tym samym tytułem. A jeśli nawet nie, to cóż z tego? Film jest zawsze filmem, bez względu na to, jaki był jego status prawny. Byłoby czymś dziwnym twierdzić, że jakiś tytuł nigdy nie istniał i że nie można go używać, bo był nielegalny (i pomimo że taki właśnie tytuł zapisał się w pamięci kinomanów). Podobno jedną z przyczyn sporów pomiędzy polskimi serwisami filmowymi a internautami (wspominam o tym także niżej, w dziale o wiarygodności) jest to, że weryfikatorzy (niektórzy?) uznają np. „Cinema Press Video”, a przynajmniej te wczesne numery, za katalog filmów nielegalnych. Ale, jak już mówiłem, ja nie widzę w tym względzie żadnego problemu. Tytuł jest tytułem i nie ma powodu, żeby ten prosty stan rzeczy na siłę komplikować.
Rzecz jasna, nie mogłem brać w ciemno wszystkiego, co mi wpadło w ręce – mam tu na myśli kwestię filmów nielegalnych. Chociaż, jak wspomniałem, nie byłbym w stanie stwierdzić, czy dany film był wydany zgodnie z prawem, mam nadzieję, że udało mi się uniknąć odnotowywania pewnego rodzaju tytułów. Na przykład filmów zdobywanych na własne potrzeby i oglądanych w domu, w wąskim gronie znajomych, po uprzednim naklejeniu na kasetę kartki z odręcznie wypisanym i fantazyjnie skleconym tytułem, efektem burzy mózgów całego towarzystwa (to oczywiście skrajnie wyolbrzymiony przykład). Autorzy „Vidi. Poradnika wideo” z lat 1990-92 piszą: „Na rynku szaleli piraci (którym właściwie nikt nie przeszkadzał), zalewając wypożyczalnie morzem szlamu wizualnego, ostatniej kategorii chałturami, zakupionymi za grosze u berlińskich czy amsterdamskich nielegalnych pośredników, bądź też po prostu skopiowanych za pośrednictwem anten satelitarnych”. Mam nadzieję, że udało mi się uniknąć takich właśnie sytuacji, bo choć „szlam wizualny” to również film, starałem się takie tytuły zdobyć z bardziej wiarygodnych źródeł. A akurat leksykony z serii „Vidi. Poradnik wideo” do takich nie należą (notka z hasła o filmie Złoto dla zuchwałych: „Uwaga, film znany także pod tytułem Bohaterowie Kelly'ego”).
Niekiedy również w solidnych pismach filmowych „nowej ery” mogą pojawiać się bardzo mocno wątpliwe fakty. W „Cinema Press Video” pochodziły one głównie z działu nowości kinowych, gdzie można było trafić np. na Wichrzyciela. Pod takim tytułem miał, według „CPV”, wejść na nasze ekrany Maverick, ale nigdzie tego nie potwierdziłem. Podobna sytuacja miała się niejednokrotnie w „Cinemie”, gdzie np. Keeping the Faith, znany jako Zakazany owoc, miał mieć tytuł Kwestia wiary, czego również nie udało mi się potwierdzić.
Sporo tytułów wspomnianych już filmów ze złotej ery wideo w Polsce zdobyłem na stronach serwisów aukcyjnych, gdzie wciąż masowo sprzedawane są (albo raczej próbuje się sprzedać – kupujących jest niewielu) filmy na kasetach VHS.
Nie wszystkie źródła drukowane nadają się do wykorzystania. Seria katalogów „The Best of Video” z lat 1990-95 jest wydawnictwem, które należy potraktować wyłącznie z przymrużeniem oka i w kategoriach sentymentalnej podróży w przeszłość (te opisy filmów…). Tytułologia tych katalogów to istna radosna twórczość autorów, którzy najwyraźniej sobie zaszaleli. Większość z tych tytułów jest bardzo wątpliwa i wręcz nieprawdopodobna (nie mówiąc już o potężnej niekiedy dawce komizmu), nie znajdując potwierdzenia w żadnych innych źródłach, a co najwyżej w bardzo mało wiarygodnych i przypadkowych. To samo dotyczy, choć w trochę mniejszym stopniu, wspomnianych już leksykonów „Vidi. Poradnik wideo”.
„Encyklopedia kina” pod red. T. Lubelskiego właściwie nie była dla mnie źródłem tytułów. Jak pisze we wstępie sam autor, „nikt nie jest w stanie zapanować nad mnogością filmów wyświetlanych na różnych kanałach telewizyjnych, w dodatku w różnych tłumaczeniach (wiele filmów ma po kilka „obowiązujących” tytułów)”. Sama encyklopedia oczywiście przyjęła pewien sposób podawania tytułów polskich, lecz często nie potrafiłem stwierdzić, czy mam do czynienia z tytułem rzeczywiście istniejącym, czy tylko z jego wersją proponowaną przez któregoś z autorów haseł – wiele z nich wydawało mi się nieco podejrzanych. Podobnie było z równie atrakcyjnym wydawnictwem, jakim jest „Kronika filmu”. W tym wypadku żadne źródła (po wpisaniu odpowiednich słów w wyszukiwarki internetowe) nie potwierdzają istnienia takich ciekawych tytułów, jak Słońce czuwających, Wspomnienia z żółtego domu, Każdy znosi ciężar kogoś innego i wielu innych. Być może rzeczywiście takie filmy były kiedyś u nas wyświetlane, choćby na jakimś skromnym przeglądzie, ale równie dobrze można założyć, że te tytuły to tylko inwencja twórcza autorów książki (autorzy polskiego wydania nie podają żadnych wyjaśnień na temat materiałów źródłowych dotyczących polskiego nazewnictwa).
Nieco inna sytuacja jest z „Leksykonem gwiazd kina amerykańskiego” Hoffmannów. Jakkolwiek fatalnie napisana (te wszechobecne „obrazy” zamiast filmów! wszędzie „w latach 60-tych” i „lata 80-te”!) i jeszcze gorzej wydana (brakuje stron 241-248…), jest wydawnictwem bardzo ciekawym i pożytecznym. Zgromadziłem z niej bogaty zbiór tytułów, zwłaszcza filmów starych. Autorzy borykają się, o czym piszą we wstępie, z problemem podobnym do tego, jaki stał się udziałem „Encyklopedii kina”. Piszą również, że „za wyrocznię przyjęli tytuły nadane przez Filmotekę Polską z okazji dystrybucji kinowej lub w DKF-ach oraz tytuły przyjęte przez Telewizję Polską (zwłaszcza w okresie, gdy funkcjonowały tylko dwa programy)”. Jeśli autorzy w swoich poszukiwaniach dotarli do archiwów Filmoteki Polskiej, to można chyba przyjąć, że ich leksykon jest wiarygodnym źródłem informacji, nawet jeśli wielu z tych tytułów nie potwierdzają inne źródła.
O źródłach internetowych i telewizyjnych nieco mniejsza notatka.
Równie obszerne źródła znalazłem w internecie. Prawdziwą kopalnią dawno już zapomnianych filmów z „bratnich krajów socjalistycznych” okazała się strona cinemaposter.com, skąd pochodzą takie rodzynki, jak Trzy orzeszki dla Kopciuszka, Nie bójcie się tabliczki mnożenia, Siedem dziewcząt kaprala Zbrujewa i dziesiątki innych. Tytuły regularnie znajduję na kilku stronach oferujących filmy DVD, a także oficjalnych stronach kanałów telewizyjnych (Ale Kino+, CBS Europa i inne). Cennym źródłem są również strony corocznych festiwali filmowych i przeglądów: Nowe Horyzonty, Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy, Manana, Afrykamera, Sputnik itp. Oczywiście, ogromna większość z wyświetlanych tam filmów nie trafia później do ogólnopolskiego obiegu kinowego, ale ich tytuły jako takie stają się faktem. Bywa, że filmy, które później jednak trafiają do kin w całej Polsce, emitowane są już pod nieco innym tytułem, czasem znacznie odbiegającym od oryginalnego. W ten sposób Cudowna Julia stała się w kinach zwykłą Julią (w kwietniu 2009 r. w TVP 1 pojawiła się ponownie Cudowna Julia), a Nudę w Brnie zamieniono na kretyński Sex w Brnie. Inne tego typu przykłady najbardziej znanych filmów: Antonia – Ród Antonii, Złota kula – Złota, Kompromitacja – Śmieszność, W piasku – Pod piaskiem, Żyła złota – Królowie życia, Spóźnione wesele – Stary kawaler, Jestem Dina – Księga Diny, Gdzieś w Afryce – Nigdzie w Afryce. Zdarzają się również sytuacje odwrotne, gdy film znany już z telewizji (zazwyczaj z programów dostępnych na platformach cyfrowych) i wydań wideo wyświetlany jest na jakimś festiwalu czy przeglądzie pod tytułem bardziej wiernym oryginalnemu. W ten sposób filmowi Mnie nie bolno na jakimś przeglądzie filmów rosyjskich nadano tytuł To nie boli (poprzednio na kanale Wojna i Pokój: Spowiedź czułego serca), a hiszpański La conjura de El Escorial pokazał się w marcu 2010 r. na 10. Tygodniu Kina Hiszpańskiego jako Spisek w Eskurialu (poprzednio w nFilmHD: Pałacowa intryga).
Także film 12 N. Michałkowa przeszedł ciekawe perypetie. Po raz pierwszy w Polsce pokazany został na którymś z festiwali czy przeglądów, a potem trafił do emisji w stacji Wojna i Pokój pod tym samym tytułem, który lektor zapewne odczytał jako 'dwanaście' bądź 'dwunastu'. Ale oto w marcu 2009 r. TVP Kultura wyemitowała ten film właśnie jako Dwunastu, co było, rzecz jasna, zabiegiem ze wszech miar sensownym. Film 12 równocześnie wciąż krążył na kanale Wojna i Pokój.
Na bogaty zbiór tytułów natknąłem się, wchodząc przypadkiem na jedną z podstron strony TVP (adres już nieistniejący). Był to dość szczegółowy zapis programu telewizyjnego TVP 1 i TVP 2 od roku 1999 do połowy 2002. Prawdziwa gratka, którą od dawna staram się również zdobyć w postaci starych (mniej więcej od roku 2000 wstecz) numerów „To & Owo” lub „Tele Tygodnia”. Niestety, chyba nikt nie zbierał tych gazet, bo jak dotąd nie natknąłem się na chęć ich odsprzedaży w żadnym serwisie aukcyjnym…
Dodam też, że niektórych tytułów w ogóle nie mogę zidentyfikować. Z dawniejszych czasów pozostały mi rozmaite zapiski, polskie tytuły z jednym czy dwoma nazwiskami aktorów, ale na tej skromnej podstawie nie jestem w stanie stwierdzić, o jaki film chodzi. Jest tego kilkadziesiąt tytułów, które muszą niestety poczekać na lepsze czasy albo przynajmniej na jakiś łut szczęścia.
W zasadzie nie poświęcam zbyt dużo uwagi filmom krótkometra- żowym i dokumentalnym. Te pierwsze zbierałem co miesiąc ze strony kanału Ale Kino+, te drugie (chociaż krótki metraż także) zazwyczaj zdobywam ze stron corocznych festiwali i przeglądów. Ale nie szukam takich tytułów specjalnie – jak coś po drodze wpadnie, to dobrze, jak nie, tragedii nie będzie. Podobnie jest z filmami erotycznymi i pornograficznymi. Sporą ich liczbę zebrałem z katalogów „Video Comfort”, erotyki puszczane były też w TV 4 i Tele 5 (w kółko te same) oraz na kanałach Cinemax i Movies 24. Czasem można zanotować ciekawe tytuły, np. The Breastford Wives – Miasto ponętnych żon, Bikini Round-Up – Dobrzy, brzydcy, namiętni czy House on Hooter Hill – Dom na lubieżnym wzgórzu. Tak więc przymusu nie ma, ale jak coś się trafi…
Skoro mowa o stacjach telewizyjnych, wspomnę, że dużo tytułów filmów rosyjskich i radzieckich odnotowałem na podstawie oferty kanału Wojna i Pokój, a czeskich i słowackich – ze stacji Nova. Natomiast kopalnią tytułów starych amerykańskich filmów okazał się kanał TCM, zwłaszcza przez kilka miesięcy 2007 roku, kiedy to wprowadził emisję całodobową (dla niektórych abonentów). Ponowny wysyp dziesiątek nienotowanych dotąd nigdzie tytułów nastąpił w tej stacji w lutym 2009 r., a kolejny – w tym samym miesiącu następnego roku. Oby tak dalej.
Szczególnie dużo tytułów pochodzi właśnie z programów stacji, które dopiero od niedawna dostępne są na rozmaitych platformach cyfrowych. TCM, Cinemax, Cinemax 2, Wojna i Pokój, Nova, MGM HD, Fox Life, TV 1000, Comedy Central, Filmbox, Universal Channel, Movies 24, Sci-Fi Channel, nFilm HD – jest ich już całkiem sporo, a co jakiś czas pojawiają się nowe (choć niektóre także po jakimś czasie znikają). Wiele filmów w ofertach tych stacji to nowe, niespotykane dotąd wersje tytułów znanych już filmów, często mające niewiele wspólnego z tytułami oryginalnymi. I w ten właśnie sposób powiększa się zawartość FilmBazy.
Pewnego rodzaju kłopotem jest dla mnie kwestia znanego serwisu filmowego Filmweb. Jakkolwiek nie widzę większych powodów, aby wątpić w wiarygodność podawanych tam danych na temat polskich tytułów filmów zagranicznych (w zdecydowanej większości zgadzają się one z moimi), raczej nie korzystam z tej strony jako stałego źródła. Powodem jest chyba niechęć – być może nieuzasadniona – do masowego skorzystania z informacji na tematy, jakich poszukuję (wspomniane tytuły), a jakie zebrane zostały w innym, jednym miejscu. Nierzadko zauważam tam nieznane mi tytuły, ale dotąd nie znalazłem czasu, żeby je zweryfikować, a notować ich w ciemno nie chcę, tak więc danych na skalę masową z Filmwebu na razie nie czerpię. Muszą poczekać na lepsze czasy takie rodzynki, jak Życie seksualne dostawców ziemniaków, Tygrys perfumuje się dynamitem (to film Chabrola!) czy Islandzka masakra harpunem wielorybniczym.
Naturalnie, bywa i tak, że Filmweb jest jedynym miejscem w sieci, gdzie występuje ten czy inny tytuł, a więc jest to sytuacja wysoce niekomfortowa, gdyż od razu maleje wiarygodność takiej informacji. Jednakże FilmBaza również posiada wiele tytułów nienotowanych gdzie indziej, a przecież ja sam wiem, że są to informacje pewne, mimo że raczej nie byłbym w stanie podać odpowiednich źródeł (nie rejestruję tego typu danych – wspominam o tym w następnym dziale). Nawiasem mówiąc, w serwisie Filmweb kilkakrotnie natknąłem się na adres swojej strony jako źródła niektórych informacji. Mogę jedynie przypomnieć (wzmianka o tym jest na początku strony głównej), że strona FilmBaza.pl z całą pewnością nie jest serwisem filmowym w powszechnym tego słowa znaczeniu, a próby ich przyrównywania nie mają żadnych większych podstaw. Przynajmniej ja tak to widzę.
Podsumowując, w dziale „Spis filmów” znajduje się obecnie przeszło 50 tys. tytułów filmów (w chwili pojawienia się tego działu, tj. w sierpniu 2005 roku, było ich niespełna 20 tys.). Jeśli zliczyć także polskie tytuły alternatywne, tzn. te występujące podwójnie i w większej liczbie, okazuje się, że ich liczba (tytułów – nie filmów) wzrasta o kolejne 3 tysiące.
O wyszukiwaniu tytułów i o wiarygodności kilku rzeczy tekst ogólny.
Być może wcale nie ma czegoś takiego jak zebrane w jednym miejscu wszystkie polskie tytuły filmów zagranicznych wyświetlanych kiedykolwiek w Polsce. Jest pewne prawdopodobieństwo, że gdzieś istnieje np. katalog wydawanych w Polsce książek czy tytułów prasowych. Gdyby też ktoś się uparł, zapewne byłby w stanie ułożyć spis filmów wydanych na wideo od początku istnienia legalnego rynku. Wystarczyłoby poszperać i popytać wśród dystrybutorów, licząc na ich dobrą wolę. Ale z kolei niektórzy już nie istnieją, więc znów pojawiłby się kłopot.
No a same tytuły. Z tym sprawa nie jest wcale prosta. Ilość mediów emitujących i wydających filmy jest tak ogromna, że zapanowanie nad nimi wszystkimi i dokopanie się do każdego tytułu wydaje się poza zasięgiem jakiegokolwiek archiwisty. Nawet jeśli przyjąć, że dokładnie wyczyściło się z tytułów wszelkie dostępne źródła, w żadnym wypadku nie można być pewnym, że zostały odnalezione wszystkie i że czegoś nie przegapiono. Po prostu trzeba stwierdzić, że zawsze będzie czegoś brakowało. Dlatego o ile zawsze można starać się udowodnić, że pod jakimś tytułem film był wyświetlany lub wydany, o tyle nikt nie powinien twierdzić, że takiego czy innego tytułu nigdy nie było. Zawsze istnieje możliwość, że gdzieś tam jednak mógł być. Film The Basketball Diaries znany jest powszechnie jako Przetrwać w Nowym Jorku, ale mało kto wie, że kilka lat temu TVP wyemitowała go pod tytułem znacznie bliższym oryginałowi – Zapiski koszykarza. A poczciwi Chłopcy z Brazylii jakiś czas temu zostali wydani na DVD jako… Synowie III Rzeszy. Rzecz jasna, głowy nie dam, że oba te filmy nigdy i nigdzie indziej nie były puszczane pod tymi właśnie tytułami, ale to tylko pierwsze z brzegu przykłady na to, jak dziwaczne, ale przede wszystkim ciekawe sytuacje się zdarzają.
Są miejsca takie jak np. serwisy filmowe, gdzie polskie tytuły dodawane są przez internautów, a ich poprawność sprawdzana jest przez weryfikatorów portalu, którym należy dostarczyć odpowiednie źródło. Bywa, że wymiana zdań na ten temat pomiędzy weryfikatorem a internautą przeradza się w zacięty spór, gdy z jakichś powodów taki „wero” nie chce uznać danego tytułu (najczęściej powodem odmowy jego przyjęcia jest uznanie źródła za mało wiarygodne). Ot, uroki przedsięwzięcia prowadzonego przez zbyt wielką grupę zapaleńców wchodzących sobie nawzajem w drogę. I przyjmujących pewne zasady za nienaruszalne, co bywa wielce wątpliwym punktem widzenia (pisałem o tym wcześniej, przy okazji kwestii nielegalności filmów wideo). Ponieważ jednak FilmBazę prowadzę tylko ja, sam sobie jestem panem i weryfikatorem, co daje mi luksus nieoglądania się na zwyczaje panujące w innych miejscach i pozwala mi katalogować tytuły według wyłącznie mojego uznania. Naturalnie, jakkolwiek ktoś mógłby lekceważąco uznać to za klasyczny przypadek „radosnej twórczości”, mogę jedynie pospieszyć z zapewnieniem, że w pracy nad stroną staram się kierować jak najbardziej sensownymi, logicznymi i zdroworozsądkowymi zasadami. Zresztą i tak robię to tylko dla siebie, więc wszelka dyskusja na ten temat właściwie staje się zbędna, zwłaszcza że możliwości ku temu nie ma na stronie żadnych.
Nawiasem mówiąc, dziwny jest zwyczaj wielu serwisów, leksykonów i encyklopedii, które informują, że „obok tytułu oryginalnego nie jest podawany polski, jeśli są one identyczne”. Każdy wie, że Batman to po polsku Batman, ale jak dowiedzieć się, czy np. film Charleston z roku 1977 nie ma w takim serwisie lub takiej książce polskiego tytułu, bo nigdy on nie istniał, czy dlatego, że jest on taki sam jak oryginalny? Akurat tę informację mogę podać, bo zanotowałem sobie to właśnie na ten użytek: emisja w stacji Polsat, 25 sierpnia 2007 r. Albo taki Ararat (2002) Atoma Egoyana; czy był wyświetlany w Polsce kiedykolwiek wcześniej, nie wiem, wiem za to, że wyemitował go 26 sierpnia 2012 r. kanał Filmbox, i taki właśnie tytuł zanotowałem po raz pierwszy. Dlatego w spisach odnotowuję zawsze oba tytuły, nawet jeśli są identyczne – tylko taki zapis ma sens.
Najlepszym dla strony tego typu, rozwiewającym wiele wątpliwości rozwiązaniem, byłoby np. przy każdym tytule podawanie odpowiedniego odsyłacza do źródła. Ale to mało możliwe, choćby z tego względu, że niektóre źródła po jakimś czasie znikają. Można by również zamieszczać odpowiedni wycinek z gazety, z programu telewizyjnego, aby udowodnić, że tego dnia o tej godzinie taka a taka stacja wyemitowała dany film. Jak łatwo się zorientować – niewykonalne, przynajmniej przez jedną osobę.
Samo korzystanie z drukowanych czy internetowych programów telewizyjnych niesie ze sobą pewne ryzyko, gdyż nie ma gwarancji, że źródła te informują o faktycznym nazewnictwie wielu rzeczy. Innymi słowy, ustalanie niektórych tytułów na podstawie zapisu podawanego w programach TV może okazać się mylące. „To & Owo” informowało, że program pierwszy telewizji w maju 2008 r. wyemituje film Underworld 2: Ewolucja, podczas gdy w rzeczywistości lektor odczytał ten tytuł bez numerka. Można też wpaść w poważniejsze pułapki. Film Something New miałem odnotowany pod takim właśnie tytułem polskim, lecz kiedy magazyn „To & Owo” podał, że stacja Canal+ wyemituje go jako Coś nowego, taki właśnie zapis wprowadziłem. Tknięty jednak przeczuciem (zwłaszcza że „Tele Tydzień” nie podawał tytułu spolszczonego), sprawdziłem, jak lektor przeczyta tytuł, i faktycznie, było to Something New, a nie Coś nowego. Jak z tego wynika, magazyn podał zapis, który faktycznie nie zaistniał, choć był on bardziej sensowny z językowego punktu widzenia, bo cóż to jest 'samting niu'? Jakiś rok później, w sierpniu 2009 r., ten film puściła stacja Cinemax pod tytułem właśnie Coś nowego. Tym razem nie miałem możliwości sprawdzić tego faktu naocznie, więc znów zaufałem informacjom podawanym przez programy telewizyjne i taki tytuł odnotowałem na stronie.
Tak czy owak, kwestią otwartą pozostaje pytanie, ile dotąd było tego rodzaju pułapek, w które wpadłem, będąc w dobrej wierze. W jednym z następnych działów wspominam o filmie Hero, który kilka lat temu jedna ze stacji wyemitowała jako Bohatera (prawdopodobnie był to jedyny taki przypadek), ale oparłem się na zapisie podanym w programie telewizyjnym, a kto zagwarantuje, że w rzeczywistości lektor nie odczytał tytułu jako Hero? (Z ostatniej chwili: w październiku 2008 r. TVP 1 nadała ten film właśnie pod nazwą Bohater). Tak więc, jak łatwo zauważyć, wątpliwości może pojawić się sporo, ale nie mam wyjścia – jedynie w wypadku rzeczy od razu podejrzanych, wzbudzających największą niepewność, staram się taki fakt sprawdzić naocznie, a na ogół muszę zawierzyć tego typu źródłom i uznawać je za w pełni wiarygodne. Takie właśnie założenie przyjąłem, zbierając dane na stronę, i na nim też oparty jest ten tekst.
O konsekwencji, interpretacji i paru sprawach technicznych.
Trudno zachować żelazną konsekwencję w zapisie i katalogowaniu takich danych, zwłaszcza kiedy chce się je ułożyć w jak najbardziej przejrzyste i logiczne tabele, spisy i zestawienia. Od każdej przyjętej zasady prędzej czy później pojawiają się wyjątki, uzasadnione bądź nie, a od nich kolejne. Bywają sytuacje, z których zupełnie nie wiem, jak wybrnąć – wtedy biorę rzecz „na wyczucie” lub traktuję ją według uznania. Wówczas z pomocą przychodzi słowo, które w takich okolicznościach pozwala na dużą swobodę działania – interpretacja.
Nie mam zamiaru ukrywać, że podczas wprowadzania danych do FilmBazy wiele rzeczy interpretuję po swojemu, nierzadko naciągając i naginając pewne fakty. Najprostszy przykład: do zdobyczy oscarowych filmów nie zaliczam nagród specjalnych, przyznawanych w kategoriach bez nominacji – taki sposób liczenia występuje w wielu źródłach. Dlatego np. Przeminęło z wiatrem w oscarowych zestawieniach figuruje jako film, który zdobył 8 Oscarów, a nie 10 (nie wliczono zatem przyznanych oddzielnie nagród honorowej i technicznej).
Trochę kontrowersji wzbudzić też może lista polskich nominacji do Oscara. Choćby taki Janusz Kamiński, o którym „Encyklopedia kina” pisze, że jest to „amerykański operator i reżyser polskiego pochodzenia”. Bynajmniej nie oznacza to pozbawienia go polskości, ale w moim zestawieniu początkowo znalazł się – słusznie czy nie – na liście twórców „zaledwie” pochodzenia polskiego. Ponieważ jednak we wszelkich zestawieniach dotyczących polskich zdobywców Oscarów Kamiński zajmuje poczesne miejsce, nie mam wyjścia – jego nazwisko znalazło się na liście polskich oscarowiczów. Bardziej skomplikowana sprawa jest z Idą Kamińską (zbieżność nazwisk przypadkowa), o której zarówno we wspomnianym wyżej wydawnictwie, jak i w „Wielkiej Encyklopedii PWN” traktują obszerne hasła mówiące, że była wybitną aktorką teatru żydowskiego i polskiego. Ale czy w takim razie można uznać ją za pełnoprawną Polkę, która zdobyła nominację do Oscara za Sklep przy głównej ulicy? Zdaje się, że jeszcze nie natknąłem się na zestawienie, które by ją uwzględniało.
Kwestią czysto techniczną jest układ dat we wszelkich spisach i tabelach ułożonych rok po roku. To oczywiste, że tegoroczne rozdanie nagród amerykańskiej Akademii Filmowej powinno być zapisywane jako Oscary 2024, a nie 2023. Jedynym logicznym sposobem zapisu takich dat jest bowiem podanie roku, w którym odbywa się ceremonia rozdania nagród, a nie informacji, za który rok te nagrody są przyznawane. Data, w tym przypadku 2024, jest jedynym sensownym rozwiązaniem, gdyż jako twór dokładnie określający zajście faktycznego zdarzenia pozwala uniknąć wszelkich komplikacji, rozbieżności i gubienia się w próbach interpretacji. Zwłaszcza gdy próbuje się „żonglować” datami: Miasto gniewu (2004) zostało najlepszym filmem w roku (za rok?) 2005 czy 2006? Roczna różnica (wyjątkowa, choć sytuacje takie nie są sporadyczne) pomiędzy tym filmem a innymi z oficjalną datą premiery 2005 natychmiast wprowadza zamęt. Nie mówiąc już o sytuacjach z początkowych lat rozdania Oscarów, gdzie różnice takie bywały kilkuletnie. Opisana sytuacja odnosi się oczywiście także do wielu innych nagród. Tak więc łatwo stwierdzić, że zapis „za rok któryś” jest bardzo niefortunny, kłopotliwy i wręcz anormalny, jakkolwiek spotyka się go dość często. I jakkolwiek ma on swoje podstawy – wszak oficjalna formułka Akademii mówi, że są to „Academy Awards for outstanding achievements of 2023” (przy ceremonii odbywającej się w roku 2024). Tak czy owak, w ten sposób swoje dane układa m.in. polska Wikipedia, choć i tak niekonsekwentnie, bo inne zestawienia mają tam już poprawny zapis (np. Cezary).
Dość swobodnie musiałem potraktować niektóre fakty w tabelach zwycięzców i nominowanych do nagród filmowych. Do rozpaczy doprowadzały mnie zwłaszcza Emmy, które mniej więcej do początku lat 80. operowały tyloma przenikającymi się kategoriami i ich zmieniającym się nazewnictwem, że niemal niemożliwe zdawało się ułożenie ich w jednej kategorii. Nader skomplikowana struktura nagród Emmy sprawiła, że ograniczyłem się do przedstawienia zwycięzców tylko w czterech grupach. Podobne kłopoty wystąpiły przy tworzeniu list zdobywców Oscarów za najlepszą muzykę i scenariusz, gdzie nazewnictwo i bezustanna wymienność kategorii długo uniemożliwiały sensowne ułożenie tych tabel. W tym jednak przypadku nieocenioną pomocą służył Jacek Lubiński, stały współpracownik internetowego Klubu Miłośników Filmu, któremu w tym miejscu należą się wielkie podziękowania za to, że zestawienia te mają ręce i nogi.
Dział „Oscarowe rozmaitości” zawiera także – dodane dużo później – zestawienia dotyczące Złotych Globów i innych nagród. Zdecydowałem się nie tworzyć odrębnego działu dla tych nagród między innymi dlatego, że wiązałoby się to z próbami utworzenia nowej nazwy. „Złotoglobowe rozmaitości”? – w żadnym wypadku… Samo „oscarowe” – w domyśle: dotyczące nagród filmowych – powinno wystarczyć. Dane na temat Złotych Globów nie są tak obszerne i wyczerpujące jak w przypadku Oscarów, a to dlatego, że te drugie są znacznie lepiej udokumentowane. Złote Globy (i inne nagrody – nie przewiduję zbyt wielu opracowań na ich temat) wciąż zawierają sporo białych plam, co jakiś czas stopniowo wypełnianych. Dlatego moje zestawienia dotyczące Globów być może są niepełne, nie mówiąc już o wszelkiego rodzaju podliczeniach. Zresztą, pozostaje mi mieć nadzieję, że także przy podliczaniu Oscarów się nie pomyliłem.
„Nagrody filmowe – zwycięzcy” to tabele przedstawiające tylko zdobywców danych nagród, natomiast „Nagrody filmowe – zwycięzcy i nominowani” to wersje obszerniejsze tych tabel, zawierające także nazwiska i role nominowane do nagród. Zawartość obu tych działów nie pokrywa się dokładnie – w spisie samych zwycięzców jest znacznie więcej kategorii. Między innymi zamieściłem tam jako ciekawostkę tabele dotyczące nagrody Tony, uważanej za teatralnego odpowiednika Oscara. Jakkolwiek na stronie nie zajmuję się karierami teatralnymi aktorów, uznałem, że ciekawie będzie przedstawić ich najważniejsze osiągnięcia w tej dziedzinie, zwłaszcza że wiele przedstawień teatralnych doczekuje się później swoich wersji na ekranie kinowym, a aktorzy powtarzają tam swoje role.
O tym, co jest zapisem tytułu i o sprawach interpunkcyjnych z tym związanych.
Ciekawą kwestią jest zapis tytułów składających się z dwóch części (sporadycznie nawet z trzech). Tytuł w rodzaju Austin Powers: Agent specjalnej troski zawiera dwukropek, który upodrzędnia drugi człon tytułu, natomiast w Zawód: reporter, Po pierwsze: nie szkodzić czy Rozkaz: zabić dwukropek jest zapowiedzią wyliczenia (choć równie dobrze może się to odnosić także to tego pierwszego tytułu). Widać zasadniczą różnicę w konstrukcji obu zdań. W tym drugim nielogiczna byłaby kropka, lecz co najwyżej myślnik, w pierwszym zaś istnieje dużo większe pole manewru, gdyż oba człony zdania można rozdzielić zarówno dwukropkiem, jak i kropką oraz myślnikiem. Znany językoznawca prof. Mirosław Bańko jest zdania, że między dwoma członami tytułu (filmu lub książki) najbezpieczniej jest używać kropki. Też tak uważam, ale mam również na względzie fakt, że „tytułologia” filmów rządzi się swoimi, nieco odmiennymi prawami. Dlatego z kropką na ogół zapisuję tytuły filmów polskich, czyli tak, jak to zazwyczaj spotykane jest w prasie, np.: Popiełuszko. Wolność jest w nas, Chopin. Pragnienie miłości, Prymas. Trzy lata z tysiąca i inne. Podobnie jest w przypadku filmów zagranicznych, na ogół zapisywanych tak w prasie, jak np. Czarne bractwo. BlacKkKlansman, Lion. Droga do domu, Jestem najlepsza. Ja, Tonya. Trzeba w tym miejscu zapytać, co właściwie jest oryginalnym zapisem tytułu. Wydaje się, że może to być tytuł pojawiający się na ekranie, podczas emisji filmu, a także widoczny na okładce wydania wideo czy na plakacie – to są rzeczy „namacalne” – a nie np. interpretacje tytułów w gazetach czy książkach. Jednakże w tytułach filmów (zwłaszcza amerykańskich i angielskich) kropka, myślnik albo dwukropek występują w czołówce rzadziej (ten ostatni jest np. w Robin Hood: Men in Tights, 2001: A Space Odyssey czy Resident Evil: Apocalypse). Najczęściej tytułem tego rodzaju są dwie linie tekstu, nieoddzielone żadnym znakiem interpunkcyjnym, za to ułożone jedna pod drugą. Często obie różnią się kolorem, wielkością, czcionką lub innymi elementami, a czasem druga część tytułu pojawia się w osobnym kadrze, kilka sekund po zgaśnięciu pierwszej (np. w Underworld: Evolution czy kolejnych częściach Władcy pierścieni). Dlatego tytuły takie jak w powyższym pierwszym przykładzie (a jest ich w FilmBazie większość) zapisuję na wzór tych, jakie spotyka się w IMDb i innych anglojęzycznych źródłach, czyli z dwukropkiem, po którym następuje wielka litera. Tym bardziej że, jak wspomniałem, pisownia w magazynach filmowych czy programach telewizyjnych (także tych internetowych) nie powinna mieć chyba zbyt wielkiej „mocy prawnej”, gdyż panuje w nich duża dowolność – możliwości zapisu przy dwukropku, kropce, myślniku oraz następującej po nich dużej lub małej literze jest sześć. Mimo to od tej zasady są wyjątki, a od nich kolejne, i raczej nie jestem w stanie utrzymać żelaznej konsekwencji. Spróbuję jednak ogólnie wyjaśnić parę rzeczy.
Zapis dwukropek plus wielka litera stosuję na pewno w połączeniach tytułu oryginalnego i dodanego do niego podtytułu polskiego (często całkiem bezsensownego). A zatem: Braveheart: Waleczne Serce, Hitch: Najlepszy doradca przeciętnego faceta, Ocean's Eleven: Ryzykowna gra, Speed: Niebezpieczna prędkość, Impostor: Test na człowieczeństwo itp. Natomiast raczej konsekwentnie stosuję zapis taki jak np. w przypadku drugiej części Bridget Jones, czyli jeśli tytuł oryginalny składa się z dwóch części, to i ja go tak zapisuję. Wyjątkiem są jednak zazwyczaj tytuły, w których druga część jest określeniem postaci będącej podmiotem części pierwszej. Inaczej mówiąc, drugi człon odpowiada na pytanie „czyli kto?”. Przykładowo: Babe – świnka w mieście, Sanjuro – samuraj znikąd, Best – najlepszy z najlepszych, Tarzan – człowiek małpa, Picasso – twórca i niszczyciel, Tytus Andronikus – wódz rzymskich legionów itp. Wydaje się, że pod tę zasadę powinien podpadać także Hitch (przez jakiś czas tak nawet miałem), ale w tym wypadku „coś mi się nie widzi”. Nie widzi mi się wiele innych rzeczy, które zapisuję raz tak, raz inaczej, i za każdym razem coś jest nie tak. Raz wydaje mi się, że tak jest dobrze, innym razem, że źle. W każdym razie zasada ta wzięła się stąd, że właśnie takie zapisy z myślnikiem spotyka się bardzo często, np. w programach telewizyjnych (w ten sposób od lat zapisywane są tytuły dwóch pierwszych części Obcego).
Inną kwestią są tytuły nieanglojęzyczne, które częściej zawierają myślnik. Wówczas ja również zazwyczaj piszę je w ten sam sposób, choć po myślniku zawsze daję, tak jak w przykładach wyżej, małą literę (w oryginale bywa duża): Belfegor – upiór Luwru, Sophie Scholl – ostatnie dni, 1900 – człowiek legenda itp. Ale i tu zdarza mi się z jakichś bliżej nieokreślonych względów odchodzić od tej zasady.
Na koniec warto wspomnieć o trudnych do wyprzestankowania tytułach trzyczęściowych. O ile Lara Croft: Tomb Raider można uznać za klasyczny przykład tytułu dwuczłonowego, o tyle tytuł sequela, Lara Croft Tomb Raider: Kolebka życia, wymyka się próbom jednoznacznego sklasyfikowania.
Nawiasem mówiąc, w tytułach oryginalnych, jak zauważyłem, stosowany jest (przynajmniej przez IMDb) łącznik, który ma spełniać funkcję myślnika. Nie wiem, czy zasady interpunkcji w językach obcych rozróżniają te dwa znaki i na ile jest to istotne, dlatego w tytułach oryginalnych pozostawiam „krótszą kreskę”, podczas gdy w polskich zawsze używam długiej. Analogicznie: w tytułach oryginalnych zostawiam „trzy kropki”, a w polskich używam wielokropka (dopiero w lipcu 2007 roku popoprawiałem w całej FilmBazie łączniki na myślniki i trzy kropki na wielokropki, tam gdzie to było konieczne).
Tytuły filmów polskich zapisuję z kropką, czyli tak, jak to się na ogół podaje w prasie.
O problemie zapisu tytułu, tym razem w ujęciu bardzo obszernym.
Po raz kolejny można zadać pytanie: co jest oryginalnym, pełno- prawnym zapisem polskiego tytułu? Zapewne jest nim ten nadany przez dystrybutora, ale na razie pominę tę kwestię (piszę o tym szerzej w dziale o gramatyce i interpunkcji). Pytanie stanie się bardziej zasadne, gdy podam kilka zaobserwowanych przeze mnie przykładów dziwnej rozbieżności w ich użyciu. W marcu 2006 r. telewizja Ale Kino+ (wówczas: Ale Kino!) wyemitowała Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać. Pod tym właśnie tytułem znany jest ten film i taki też zapis podawała strona internetowa kanału. Jednakże lektor przeczytał ten tytuł jako (…) ale baliście się o to zapytać. We wrześniu tego samego roku stacja TCM puściła Kotkę na gorącym blaszanym dachu z lektorem czytającym Kotkę na rozgrzanym blaszanym dachu. Jak wkrótce potem zauważyłem, prasowe i internetowe programy telewizyjne podawały ten tytuł w obu wersjach – z kotką i na gorącym, i na rozgrzanym dachu.
Tego typu sytuacje powoli stają się specjalnością kanału HBO. W lipcu 2007 r. film znany jako Kung fu szał został przez lektora tej stacji przeczytany jako Szał kung fu. W listopadzie tego samego roku Superman: Powrót stał się niespotykanym gdzie indziej Powrotem Supermana (aczkolwiek w pewien sposób nieco bliższym oryginałowi, poprzez analogię do Batman Returns – Powrót Batmana). Natomiast w lutym 2008 r. premierę miał Ricky Bobby: Demon prędkości, który to tytuł lektor HBO przeczytał jako Ricky Bobby: Demon… piękności. Podczas następnej emisji błąd już poprawiono, szkoda jednak, że tego samego nie sprawdziłem wcześniej przy okazji Powrotu Supermana, pod którym to tytułem dopiero na początku maja 2017 r. pokazała ten film stacja TV Puls. Również wydania wideo nie są pozbawione takich rozbieżności: The Nightmare Before Christmas, od dawna znane jako Miasteczko Halloween i pod takim też tytułem wydane na DVD, w napisach informuje, że oto oglądamy Koszmar Bożego Narodzenia, a Disclosure, powszechnie znane jako W sieci, w napisach okazuje się Odkryciem. I bądź tu mądry i spróbuj ustalić, czy obowiązującym tytułem powinna być wersja podawana przez programy TV, czy czytana przez lektora danej stacji (co byłoby chyba bardziej racjonalne).
Wspomnę tu o ciekawej rozbieżności także w TVP 1. Jak wiadomo, Indiana Jones i Świątynia Zagłady to tytuł drugiej części słynnej tetralogii. Ale wiadomy jest też fakt, że niegdyś film ten znano także po prostu jako Indianę Jonesa. Taką informację potwierdzają co starsi kinomani i fani przygodowej sagi. Później przez długi czas chyba mało kto (stacje telewizyjne, dystrybutorzy wideo) używał tego skróconego tytułu jako zbyt ogólnego i w powszechnym obiegu odnoszącego się do całej serii. Wydawało się, że Indiana Jones pozostanie jedynie reliktem dawno minionej przeszłości, lecz nieoczekiwanie w maju 2008 r. pod takim właśnie tytułem TVP 1 wyemitowała ten film, pomimo że… w okienkach reklamowych, także dosłownie kilka minut przez emisją, zapowiadała go jako Indianę Jonesa i Świątynia Zagłady. Rzecz jasna, już wcześniej ten skrócony tytuł miałem odnotowany w spisach jako oboczny, ale zawsze pozostawały pewnego rodzaju wątpliwości. Teraz, dzięki TVP, wszystko jest już jasne – taki tytuł istniał naprawdę. Również fakt istnienia dawno zapomnianego tytułu potwierdził kanał TCM, który w kwietniu 2010 r. wyemitował Pełny magazynek, od lat znany przeważnie jako Full Metal Jacket.
Nie ukrywam, że czasem tytułów nie zapisuję tak, jak jest to powszechnie przyjęte. Przyprawiające o ból zębów są, według mnie – jak i dla każdego chyba szanującego się kinomana – niektóre zwyczaje dystrybutorów, którzy aby jak najbardziej wypromować produkt (czyli film), tworzą najbardziej bezsensowne, absurdalne i bełkotliwe polskie tytuły, jakie można sobie wyobrazić. Naturalnie, jeśli chce się być dobrym archiwistą, nie ma się wielkiego wyboru i trzeba odnotowywać je wszystkie, co też czynię, ale… korzystam przy tym z wielu „furtek” umożliwiających nieco inny zapis.
Dotyczy to na przykład filmów, które wyświetlane były w kinach i później wydawane na wideo pod oryginalnym, nieprzełożonym na polski tytułem będącym nie nazwą własną (inaczej mówiąc, taki tytuł „nic nie znaczył”), lecz często dość złożoną frazą (jeśli mianem złożonej można określić dwa słowa). Dla przykładu: Feeling Minnesota, Get Carter, Welcome to Collinwood, Hot Chick. Często bywa tak, że tytuły będące „radosną twórczością” (lub jej zupełnym brakiem) dystrybutorów kinowych i wideo są później „prostowane” przez stacje telewizyjne, które nadają im formę znacznie bardziej akceptowalną. Feeling Minnesota dopiero kilka lat temu któraś stacja puściła pod tytułem (co prawda luźno tylko odpowiadającym oryginałowi) Piętno Minnesoty. Tytułu Get Carter nie ośmielił się spolszczyć także Canal+, dopiero któraś z ogólnopolskich telewizji nadała mu formę Dopaść Cartera, czyli taką jak filmowemu pierwowzorowi z roku 1971. To samo z Hot Chick: najpierw tak było w kinie, potem na wideo, aż wreszcie któraś ze stacji tnących filmy na strzępy wyemitowała go jako Gorącą laskę. A ostatnio, po długich perypetiach, Welcome to Collinwood zadebiutowało jako Witajcie w Collinwood.
I jeszcze dwie sprawy z oferty Ale Kino+. Film The Good Girl, dotąd znany jako Dobra dziewczyna lub Życiowe rozterki, stacja zupełnie niespodziewanie postanowiła puścić jako The Good Girl. Nawet nie chcę sobie wyobrażać lektora czytającego takie coś. Nie odnotowałem tego nowego, trzeciego tytułu, traktując go jako coś w rodzaju błędu. Oprócz tego bardzo ciekawie kanał potraktował tytuł znany dotąd jako Yentl. W kwietniu 2009 r. film został zapowiedziany jako Jentł – taki zapis widniał na stronie programu, jednak lektor przeczytał tytuł przez 'l' na końcu, a nie 'ł'. Tak czy owak, ten zapis znalazł się również na niniejszej stronie, zwłaszcza że od tamtej pory również kilka innych stacji wyemitowało ten film właśnie jako Jentł.
Pozostawiam oboczną pisownię tytułu, który raczej nie oznacza niczego konkretnego, ale nosi choćby pozory nazwy własnej, np. Diabolique, Hero, Bad Boys. Filmy te są znane pod tymi tytułami od chwili premiery, ale czasem (być może nawet taka emisja następuje tylko raz) któraś ze stacji wymyśla dla nich polsko brzmiący zamiennik: Widmo, Bohater, Niegrzeczni chłopcy. Jako coś w rodzaju nazwy własnej potraktowałem także zadomowiony u nas od dawna Armageddon, chociaż we wrześniu 2008 r. stacja Ale Kino+ zapowiadała ten film jako Armagedon, czyli w zapisie zgodnym z zasadami języka polskiego (przez jedno „d”). Nie przewiduję natomiast pozbycia się Pretty Woman, gdyby ktoś odważył się wyemitować ten film pod jakimkolwiek spolszczonym tytułem. Dwadzieścia kilka lat powszechnego używania dziwoląga, jakim jest 'priti łumen', nie pozwala na takie działanie. To samo dotyczy np. Drugstore Cowboy czy Sling Blade, które nie tak dawno doczekały się polskich wersji – Narkotykowy kowboj i Blizny przeszłości. Z tych samych powodów pozostawiam pisownię karkołomnego w wymowie tytułu Mr. & Mrs. Smith, który jako pierwsza (prawdopodobnie) spolszczyła stacja TVN, nadając mu formę Pan i pani Smith (było to dopiero w marcu 2008 r.). Również Mr. Brooks stał się Panem Brooksem – seanse w Canal+ w lipcu 2008 r. (tylko lektor, bo w programach zapowiadano ten film z angielska). A film znany dotąd jako V jak vendetta w grudniu 2008 r. doczekał się kolejnej językowej interpretacji przez TVN – odnotowałem zatem zaistnienie tytułu W jak wendeta.
Nieco inna sytuacja jest z filmami, które w oryginale posiadają tzw. complete title. Jakkolwiek bywa, że są one zapisywane w całości, na ogół (np. w IMDb) tytułem głównym jest jego właściwa część, a więc Dracula, Frankenstein, Hamlet, a nie Bram Stoker's Dracula, Mary Shelley's Frankenstein, William Shakespeare's Hamlet itp., aczkolwiek niektóre z nich funkcjonują w powszechnym obiegu w takiej właśnie postaci. Niekiedy jednak polscy tłumacze popisują się ułańską fantazją i przekładają taki „kompletny tytuł” w całości. Efektem takich zabiegów są: Nowy koszmar Wesa Cravena, Gnijąca panna młoda Tima Burtona oraz… Robina Cooka ryzyko w granicach rozsądku (wynalazek Hallmarku). Ma się rozumieć, musiałem je wszystkie odnotować, jak również kilka wyjątkowo głupich tłumaczeń: Phil „Oszust” Collins (dobrze, że od tego czasu film emitowano pod bardziej znośnym tytułem Spryciarz) czy Mistrz kierownicy ucieka 3 – w ten właśnie sposób jedna ze stacji (Tele 5 albo TV Puls, już nie pamiętam dokładnie) uparcie lansowała film Cannonball Fever, znany dotąd jako Wyścig armatniej kuli.
Są takie filmy nieanglojęzyczne, jak np. Ame agaru, Gadjo dilo, Belle epoque, Amores perros, Noi albinoi, których drugie człony często pisane są u nas wielką literą. Zdecydowałem, że ich polskie odpowiedniki, identyczne z oryginalnymi, będą zapisywane również małą. Dla niektórych z tych tytułów można by łatwo stworzyć polskie zamienniki, np. Po deszczu dla Ame agaru czy Noi albinos dla Noi albinoi, dystrybutorzy jednak zdecydowali o pozostawieniu ich w oryginalnym kształcie, pomimo że przeważnie nie są to nazwy własne. Pisanie drugich członów polskich tytułów dużą literą nie jest w takiej sytuacji zbyt sensownym rozwiązaniem.
Denerwujące są tytuły różniące się między sobą bardzo nieznacznie; często jest to ledwo zauważalna różnica pod względem gramatycznym. Szaleństwo króla Jerzego, tytuł wierny oryginałowi i w tej formie najczęściej podawany, przez jedną ze stacji wyświetlany był kilka razy jako Szaleństwa króla Jerzego (jeśli dać wiarę zapisowi w programie TV). W spisach podaję oba te tytuły, choć np. w filmografii Helen Mirren jest tylko ten pierwszy. Przyjąłem bowiem zasadę „nieprzemęczania” filmografii mało potrzebnymi, powtórzonymi tytułami. Skrajnym przykładem takiego filmu jest A Prayer for the Dying, którego jak dotąd zarejestrowałem cztery wersje: Modlitwa za umarłych, Modlitwa dla konających, Modlitwa za umierających, Modlitwa za konających – nie wydaje się, aby któraś z nich była „wiodąca”. Inną kwestią są np. Delirious, Undercover Heat czy Getting Out, których polskie tytuły odnotowałem również cztery, ale każdy z nich jest zupełnie innym tłumaczeniem, swoisty zaś rekord ustanowił Men at Work i jego pięć polskich tytułów. Wracając zaś do filmów „denerwujących”, jest jeszcze np. francuski Prawy brzeg, lewy brzeg, który CBS Europa (dawniej: Zone Europa) co jakiś czas emitował jako Prawy brzeg, lewy brzeg Sekwany – w oryginale nie ma wzmianki o nazwie rzeki. Albo weźmy taką serię o przygodach detektywa Poirota: odcinek wydany na DVD to Lustro nieboszczyka, a wyemitowany przez Ale Kino+ to Lusterko nieboszczyka. Na DVD mamy Kradzież w hotelu Grand Metropolitan, Ale Kino+ puszczało go jako nieco bliższą oryginałowi Kradzież biżuterii w hotelu Grand Metropolitan. I tak bez końca, ciągle coś nowego, istne urwanie głowy.
Natomiast nie da się już chyba rozstrzygnąć, czy Awakenings z De Niro i Williamsem powinien mieć tytuł Przebudzenia, czy Przebudzenie – oba były emitowane i wydawane równie często. Podobna sytuacja jest z Always Spielberga: raz ma on polski tytuł Zawsze, a raz Na zawsze. Ostatnio stacja Cinemax wyemitowała White Hunter, Black Heart jako Biały myśliwy o czarnym sercu, a tydzień później TV 1000 jako Biały myśliwy, czarne serce. Dalej: raz jest A teraz coś z zupełnie innej beczki, innym razem A teraz z innej beczki; jedna stacja puszcza Bud – pies na gole, inna Buddy, pies na gole; najpierw mamy Pobożne życzenia, później pojawia się Pobożne życzenie; są Szaleństwa młodości, potem jest Szaleństwo młodości; jest Morderstwo w miasteczku, a po jakimś czasie gdzieś tam ukazuje się Morderstwo w małym miasteczku. Wszystko to tylko niepotrzebnie zajmuje miejsce we wszelkich spisach.
Właśnie sporo filmów, przeważnie telewizyjnych, mających w tytule oryginalnym słowo związane z zabijaniem i śmiercią (murder, killing, deadly itp.), posiada dwa polskie tytuły, różniące się jedynie formą słów: śmiertelny, zabójczy, morderczy. Zabójstwa przy Rue Morgue – Morderstwo przy Rue Morgue; Zabójcza misja – Śmiertelna misja; Morderstwo na zlecenie – Zabójstwo na zlecenie; Zginiesz o północy – Umrzeć o północy; Martwa strefa – Strefa śmierci – i tak dalej.
Czasem film w wersji polskiej ma „ruchomy” podtytuł – raz jest, innym razem go nie ma. Przykładowo: Tytus Andronikus – wódz rzymskich legionów, Predator 2: Starcie w miejskiej dżungli, Bad Company: Czeski łącznik, Z Archiwum X: Pokonać przyszłość, Crash: Niebezpieczne pożądanie albo Resident Evil: Domena zła (chodzi o część pierwszą tego filmu), gdzie polskie podtytuły są potrzebne jak psu piąta noga. W spisach odnotowuję tylko ich „rozszerzone” wersje, istnienie tej podstawowej pozostawiając domyślności zainteresowanych.
Irytujące są również tytuły, które różnią się nieznacznie pod względem znaczenia jednego słowa. Nie sposób stwierdzić, czy palma pierwszeństwa należy się Nieustraszonym zabójcom wampirów, czy Nieustraszonym pogromcom wampirów. I dalej: Godziny rozpaczy – Godziny grozy; Najlepsi z najlepszych – Najlepszy z najlepszych; Urodzeni wczoraj – Urodzona wczoraj; Uzależnienie – Nałóg itp. Różnice występują też w pisowni, którą z dużym prawdopodobieństwem można uznać po prostu za błędną. Tylko która z tych wersji jest poprawna: Zbłąkany pies czy Zabłąkany pies? Spotkajmy się w St. Louis czy Spotkamy się w St. Louis? Chwilowo wybrałem te pierwsze.
Dużo jest oryginalnych tytułów alternatywnych („podwójnych”). IMDb nierzadko jako główny podaje ten, który wydaje się o wiele mniej znany, i ja również właśnie ich używam jako pierwszych. Czasem wydaje się to mało sensowne, ale nie umiem stwierdzić, według jakich zasad taki tytuł uznawany jest za podstawowy (podejrzewam, że chodzi o pierwotny tytuł, pod jakim film miał premierę). Zapewne często wiąże się to z ponownym wprowadzaniem filmu do kin lub wydawaniem ich na wideo pod nowym tytułem. O takiej sytuacji (The Big Carnival – Ace in the Hole z Kirkiem Douglasem) wzmiankuje np. „Kronika filmu”. A film Krzyk w ciemności (z M. Streep i S. Neillem) IMDb w 2008 r. zapisała jako Evil Angels, pomimo że przez lata jako główny tytuł obowiązywał A Cry in the Dark. Dlatego nie podaję w spisach wszystkich tytułów alternatywnych, lecz tylko te, na podstawie których powstał tytuł polski lub gdy jest w oczywisty sposób jemu najbliższy (obecnie jest ich około 500). W praktyce jednak od pewnego czasu odchodzę od tej zasady, ograniczając się jedynie do filmów najbardziej znanych (najnowsze takie „zdobycze”: Rambo – John Rambo i Live Free or Die Hard – Die Hard 4.0).
Zdarzają się natomiast ciekawe sytuacje (uwzględniam je, rzecz jasna), gdy obie wersje tytułu oryginalnego mają swoje odpowiedniki w języku polskim. Najbardziej znane takie filmy: Krew bohaterów – Pokłon dla zawodnika; Diabeł i Daniel Webster – Wszystko, co można kupić za pieniądze; Psi żołd – Kto powstrzyma deszcz?; Historie niesamowite – Trzy kroki w szaleństwo; Serca Zachodu – Hollywoodzki kowboj; Do zobaczenia znów – Czy lubi pani Brahmsa?; Siedemnaście mieć lat – Wszystko, czego pragnę; Nie należy zmuszać dzieci do niegodziwości – Nie drażnić cioci Leontyny. Bywa też na przykład, że jeden z tytułów powstaje na podstawie tego, który funkcjonuje w jakimś obiegu międzynarodowym. La cérémonie, czyli Ceremonia, emitowana była także jako Wyrok w kamieniu, co jest przekładem z A Judgement in Stone. Podobnie Der Richter und sein Henker, czyli Sędzia i jego kat, miał także tytuł Koniec gry, powstały na podstawie angielskiego End of the Game. Natomiast Edukatorzy powstali nie na podstawie oryginalnego Die fetten Jahre sind vorbei, lecz angielskiego i festiwalowego The Edukators.
Na koniec wspomnę jeszcze o praktyce psucia dobrze znanych, klasycznych tytułów przez stacje telewizyjne i dystrybutorów wideo. Ostatnio pojawia się sporo takich przeróbek; w ten sposób Szpital (The Hospital) stał się Ordynatorem, Diabelskie nasienie (Demon Seed) – Pokoleniem demona, Trzej amigos (Three Amigos!) – Trzema przyjaciółmi, Wybuch (Blow Out) – Taśmą śmierci, Ziarno tamaryszku (The Tamarind Seed) – Zagadką tamaryndowego drzewa, Intymność (Intimacy) zmieniła się w Odkryj jej tajemnice (Filmbox), a Stan łaski (State of Grace) w tandetne W przedsionku piekła (TCM). O Chłopcach z Brazylii alias Synach III Rzeszy pisałem wyżej.
Tytułów roboczych z oczywistych względów nie podaję, choć niekiedy to na ich podstawie powstają polskie (odnosi się to głównie do produkcji telewizyjnych).
O kwestiach gramatyczno-interpunkcyjno-logicznych spora wzmianka.
Zazwyczaj poprawiam drobne błędy gramatyczne i interpunkcyjne. Może jest to trochę na bakier z zasadami dobrego archiwizowania, ale pamiętajmy, że takie błędy na ogół nie występują w mowie (czyli podczas czytania filmu przez lektora), lecz tylko w piśmie, co pozwala mi, o czym już wspominałem, na pewną swobodę interpretacji. I tak na przykład w Podwodnym życiu ze Stevem Zissou zamieniłem „Stevem” na „Steve'em”, a w Zabójstwie Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda – „Jesse'ego” na „Jessego”. Oba te przypadki skorygowałem według zasad odmiany tego typu imion i nazwisk obcych, pomimo że zapisy z apostrofem i bez niego były na oficjalnych polskich plakatach i okładkach wydań wideo. Podobnie w Gdzie jesteś Amando? (tak było również na plakacie) dodałem przecinek po „gdzie jesteś”, gdyż tego wymaga reguła (rzadko uwzględniana w mediach) mówiąca, że po wyrazie lub wyrażeniu w wołaczu musi następić przecinek. Również Faceta od W-F'u zamieniłem na Faceta od WF-u (wymagany jest łącznik zamiast apostrofu). I najnowszy przykład z sierpnia 2013 r., kiedy to w stacji MGM HD wyemitowano film A Bullet for Joey (z roku 1955) – nadano mu tytuł Kulka dla Joey'ego, ja jednak zmieniłem zapis na Kulka dla Joeya, czyli zgodnie z obowiązującą odmianą imienia Joey.
W październiku 2008 r. stacja Movies 24 emitowała film When Billie Beat Bobby, a polski tytuł podawany był w programach internetowych i drukowanych jako Kiedy Bille pokonała Bobb'ego. Oczywiście, nie mogłem odnotować tak ułomnego zapisu (bezsensowne, rażące błędy w obu imionach, zapewne nieodzwierciedlone w wymowie przez lektora), który powinien brzmieć Kiedy Billie pokonała Bobby'ego. Sam film już wcześniej był znany u nas jako Historyczny mecz. Oba tytuły, co nieco dziwi, jeszcze na początku 2009 r. nie były odnotowane przez serwis Filmweb. Po pewnym czasie znalazł się tam jednak jeden z nich, z nieprawidłowym zapisem imienia (Bille zamiast Billie).
Polski tytuł filmu Big Daddy zapisuję jako Supertatę, która to wersja, choć również spotykana, raczej przegrywa z zapisem Super tata (a nawet Super Tata). Podobnie Garbi superbryka, a nie Garbi super bryka. Zostawiłem natomiast Moją super eksdziewczynę, gdyż na taki zapis pozwala chwiejna jeszcze norma dotycząca zapisu cząstek super- i eks- (w zasadzie powinno być Moja supereksdziewczyna, jakkolwiek rzeczywiście jest to dość nieczytelne i rzadkie – w marcu 2009 r. taki zapis podał magazyn „To & Owo”). A z nowości tego typu: film Caved In został wydany jako Atak mega karaczanów, w dodatku, patrząc na okładkę wydania DVD, można odnieść wrażenie, że wszystkie człony tytułu pisane są wielką literą. Pomimo obaw o zbytnią lub całkiem nieuzasadnioną ingerencję w wizję dystrybutora zdecydowałem się zapisać ten tytuł jako Atak megakaraczanów. Można z dużą dozą pewności założyć, że niepoprawne zapisy tego typu nie są umyślną grą słowną (jak np. Ści(ą)gany), nie jest to też licentia poetica, a zatem jako błędy powinny zostać poprawione.
Ciekawą kwestią okazał się tytuł Play Misty for Me. Niewiele wiedziałem na temat tego filmu, toteż sądziłem, że chodzi o to, aby dla kogoś zagrała osoba o imieniu Misty, dlatego tytuł zapisywałem w ten sposób: Zagraj dla mnie, Misty (tak jak Zagraj to jeszcze raz, Sam). Jednak jakiś czas temu w programie TV pojawił się zapis, w którym słowo Misty ujęte było w cudzysłów – i rzeczywiście, w filmie nie występuje nikt o imieniu Misty, a słowo to jest tytułem utworu muzycznego. Dlatego też usunąłem przecinek z polskiego tytułu, a całość obecnie wygląda tak: Zagraj dla mnie „Misty”. Być może nawet cudzysłów nie jest w tym wypadku szczególnie potrzebny, ale w ten sposób na dobre znikają wątpliwości co do znaczenia tytułu.
Z dawniejszych lat pochodzi sporo błędów w pisowni liczebników, gdy częsty był zapis w rodzaju My z 9-tej A, wyraźnie widoczny na polskich plakatach z tamtego okresu. Taki zapis poprawiałem na My z dziewiątej A, zgodny zresztą z oryginałem. Według tej samej zasady poprawiam przypadki (sporadyczne, na szczęście) nowych filmów w rodzaju Sąsiad z 13-tki (na zapis Sąsiad z trzynastki), pomimo że ponownie wydaje mi się to zbytnią ingerencją w kształt tytułu. Przypuszczam, że odnotowałbym także – gdyby miał pojawić się gdziekolwiek na stronie – film Szatan z siódmej klasy, a nie Szatan z 7-ej klasy, gdyż jest to nie do przyjęcia, pomimo że taki zapis widniał w jego czołówce, a także na plakacie do niego.
W drodze wyjątku obok poprawnego 6. dzień zostawiłem zapis 6-ty dzień oraz Piątek 13-go obok Piątek trzynastego (w obu jego wersjach, z 1980 i 2009 roku) jako przykłady głośnych filmów z błędnie pisanym na plakatach tytułem. (Końcówki fleksyjne dodawane do liczebników występują – tak mi się zdaje – w innych językach, m.in. angielskim, francuskim czy rosyjskim, ale nie polskim). Również preferuję Jesień Czejenów (pod takim tytułem kilka lat temu któraś telewizja wyemitowała ten film), choć przez lata znana była pisownia niepoprawna, Jesień Cheyennów. Wszystkie te błędne zapisy podaję jako oboczne tylko w spisie filmów.
Na sporą swobodę pozwalam sobie także przy nazewnictwie filmów oznaczanych numerami (sequele). W mediach panuje duża dowolność i różnice w pisowni cyfr rzymskich bądź arabskich (przykład z magazynu „To & Owo”: na jednej stronie zapis Nieśmiertelny II: Renegat, na drugiej Nieśmiertelny 2), dlatego postanowiłem ją ujednolicić. Cyfra rzymska lub arabska w polskim tytule jest zawsze analogiczna do tej, jaka występuje w tytule oryginalnym. Zatem nie mają miejsca sytuacje, w których np. Men in Black II nosiłby tytuł polski Faceci w czerni 2, a Titanic II – Titanic 2. Od tej reguły nie stosuję wyjątków – nie widzę takiej potrzeby, choć może to budzić pewne wątpliwości, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że dystrybutorzy polskich wydań wideo niekiedy bardzo konsekwentnie trzymają się takiej czy innej numeracji. Natomiast czasami cyfra w pisowni raz pojawia się, a raz znika (żadna wersja nie osiąga przewagi), wówczas wybieram tylko jeden wariant, bliższy oryginałowi. Tak było np. z Resident Evil: Apokalipsa, który równie często zapisywany był (w programach TV) jako Resident Evil 2: Apokalipsa, a Obcy: Przebudzenie czasem pojawia się (np. w jednym z wydań wideo) jako Obcy 4: Przebudzenie. Brak lub obecność numeru w takim wypadku nie jest zbyt istotna, dlatego istnienie tej drugiej wersji również można śmiało pozostawić domyślności zainteresowanych. Niezależnie od tego na stronie odnotowałem też tytuł Obcy 4, pod którym film ten wyemitował Polsat w kwietniu 2009 r.
Również raczej luźno potraktowałem kwestię polskiego zapisu tytułów kolejnych części Gwiezdnych wojen, a dokładniej słowa Episode, które występuje raz jako Epizod, a raz jako Część. Tak naprawdę nawet nie wiem, która wersja dominuje i zapewne trudno byłoby to jednoznacznie ustalić. Pisze o tym Adrian Szczypiński z Klubu Miłośników Filmu: „Ortodoksyjnie rzecz biorąc, powinno być (…) Gwiezdne wojny. Część V – Atak klonów. Często używa się całkowicie błędnego, dosłownie przetłumaczonego słowa „epizod”, choć powinno być „odcinek”, a w bardziej przyjaznej, odrzucającej telewizyjno-serialową nomenklaturę, choć niedokładnej polskiej formie, „część”. (…) Tak to już jest – im bardziej złożony tytuł, tym więcej kalających oryginał mutacji”. Nie widzę powodu, żeby się z tym nie zgodzić, więc Gwiezdne wojny zapisuję jako „części”, a nie „epizody”, jakkolwiek zapewne mogliby przeciw temu zaprotestować fani tej sagi, którzy często przerzucają się rankingami na najlepszy epizod. Według podobnej zasady tytuły polskie obu części filmu Kill Bill od marca 2010 r. (seanse w stacji TVN) zapisuję jako Kill Bill: Część 1 i Część 2, a nie Vol. 1 i Vol. 2.
Pozostawiam oryginalną pisownię tytułów składających się z dwóch (lub więcej) słów nierozdzielonych spacjami, a funkcjonujących w czołówce filmu zazwyczaj jako element graficzny. Przykładowo: WarGames, GoldenEye, CrissCross, RoboCop, HouseSitter, DragonHeart. Także tytuły, w których na tej samej zasadzie występują ukośniki (Face/Off itp.), zostawiam bez zmian, choć czasem mogą pojawić się wątpliwości. Np. oryginalny Victor/Victoria w czołówce nie jest wcale pisany z ukośnikiem – oba słowa znajdują się jedno pod drugim, bez żadnego znaku interpunkcyjnego.
Także względy marketingowe najwyraźniej są powodem, dla którego w tytułach oryginalnych (w czołówce filmu, na plakatach, na okładkach wydań wideo) często literę zastępuje się cyfrą. Nie wydaje się, aby zabieg taki miał jakieś większe znaczenie praktyczne, aczkolwiek wiele mediów polskich podaje te tytuły w takiej właśnie formie. Tak czy owak, tytułów w rodzaju Vega$, 5ive Girls, Thir13en Ghosts, $windle, Ri¢hie Ri¢h, Arli$$, S1m0ne, Tu£sday, Ca$h, The Brøken, Manuale d'am3re, L!fe Happens nie podaję, zamieniając cyfry i inne znaki graficzne na zwykłe litery. Swoistą osobliwością jest zwłaszcza Se7en, przez miłośników tego filmu lub „prawdziwych” kinomanów zawsze i wszędzie pisane właśnie w ten sposób, ku irytacji (choć maniera to z pewnością nieszkodliwa) rozsądniejszej części filmowej braci. Wiem, rzecz jasna, jakim kultem otoczony jest sam zapis tego tytułu, dlatego w drodze wyjątku postanowiłem pozostawić go w takiej właśnie postaci.
Upodobanie do takiego zapisu przejawia zwłaszcza IMDb, gdzie pisownia „cyfrowa” występuje zazwyczaj jako główna, a czytelniejsza wersja tytułu znajduje się w innym miejscu, zazwyczaj opatrzona kwalifikatorem „alternative spelling”. IMDb odnotowuje również inne składniki tytułów, występujące jako logo będące tłem lub uzupełniające graficznie tytuł w czołówce filmu. Tak jest np. z AVP i AVPR, które poprzedzają tytuły właściwe obu części filmu Alien vs. Predator. Trafiają się też niekiedy sytuacje dość kuriozalne – przez krótki czas IMDb tytuł filmu 88 Minutes podawała jako 88: 88 Minutes, ponieważ tło czołówki z tytułem wypełniała liczba 88 jako element graficzny. Na szczęście szybko zrezygnowano z takiego zapisu, choć strona podaje ten tytuł jako „complete title”. IMDb jak dotąd nie znalazła jedynie sposobu na odwzorowanie tytułu Eye of the Beholder, gdzie w czołówce zamiast słowa „Eye” pojawia się wielkie oko. Podobną praktykę zastosował serwis Filmweb, który tytuł SexiPistols odnotował jako SEXiPIStOLS, czyli tak jak to było na polskim plakacie.
Wyjątkowo zostawiłem tytuły S@motność w Sieci (występujący na stronie tylko trzy razy, w spisach recenzji filmowych), Viol@ i Chott@bycz (oba w „Spisie filmów”) – dopiero kiedy pojawi się więcej filmów ze znakiem @ w tytule, pomyślę, co z tym zrobić. Ten ostatni film znany był już jako Dżin, ale zapis z @ pojawił się w programach telewizyjnych przy okazji emisji na kanale Wojna i Pokój w listopadzie 2009 r. Warto dodać, że w oryginale zapis tytułu brzmi }{отт@бь)ч, co również odnotowałem w ramach ciekawostki.
Pewien rodzaj kłopotu sprawia znak *, na który czasem można się natknąć. Występuje np. w Everything You Always Wanted to Know About Sex * But Were Afraid to Ask, ale w tym wypadku gwiazdkę usunąłem, ponieważ z dużą dozą pewności można założyć, że jest ona typowym żartem graficznym. Gwiazdka odsyła do dalszej części tytułu, uzupełniającej pierwszą, co widać wyraźnie np. na plakacie do tego filmu. Nieco inna sytuacja jest z *batteries not included. Taki tytuł funkcjonuje według zapisu na plakacie i w czołówce filmu, ale ponieważ nie wiem, jakie znaczenie ma w nim gwiazdka, pozostawiłem go w stanie nienaruszonym, także jeśli chodzi o użycie małych liter. I jest jeszcze sprawa iksów w tytule, którą można rozpatrywać jedynie w kategoriach ciekawostki. Niegdyś strona IMDb informowała, że „complete title” filmu Terms of Endearment brzmi Terms of Endearment xxx. Owe iksy wzięły się z czołówki tego filmu, gdzie funkcjonowały raczej jako urozmaicenie graficzne. Według tej samej zasady identyczne iksy dodano na jednym z polskich wydań DVD tego filmu (Czułe słówka). Oczywiście, na stronie nie uwzględniam tej pisowni, również IMDb zrezygnowała z podawania takiego kompletnego tytułu.
Z podobnych względów jak wyżej pomijałem także końcowe kropki w pisowni takich tytułów oryginalnych, jak: Adaptation., Blood Simple., Snatch., Amen. itp. Pozostawiałem te, które w oczywisty sposób stanowią nierozerwalną pod względem gramatycznym całość z tytułem, np.: Borsalino & Co., Murder, Inc., Sunset Blvd. i inne. W drodze wyjątku pozostawiłem znaki +, oznaczające spójnik 'and' w takich tytułach, jak Micki + Maude, Flesh + Blood, Romeo + Juliet itp.
Wracając jeszcze do kwestii poprawiania błędów, dodam, że musiałem pozostawić absurdalną polską pisownię kilku filmów ze słowem „seks” w tytule. Sex w Brnie, Śmiertelnie sexowna, a zwłaszcza Sex i przemoc (dotąd znany jako Entropia, według tytułu oryginalnego Entropy) – oto, czym uraczyli nas dystrybutorzy. Już nie wystarczy sam „seks”, trzeba tytuł jeszcze bardziej uatrakcyjnić, a na lep w postaci skojarzenia z seksem przez „x” (byle nie „ks” – to takie zaściankowe i niemodne) miało się pewnie rzucić więcej widzów. Takie tytuły widnieją na oficjalnych plakatach i okładkach wydań wideo tych filmów, ale w marcu 2008 r. stacja Comedy Central drugi z nich wyemitowała jako Śmiertelnie seksowną (jeśli wierzyć zapisowi w programach TV, opartych zapewne na danych przekazanych przez stację), więc i on znalazł się w spisach, tym razem jako pierwszy. Nie popisała się także Telewizja Polska, która jeden z seriali zapowiadała planszami z artystycznie wymalowanym tytułem Sex, kasa i kłopoty.
Nie ma natomiast mowy o takiej, czasem spotykanej pisowni: Ja Cię kocham, a Ty śpisz, Kocham Cię na zabój, Zbyt piękna dla Ciebie, Odpowie Ci morze, Jestem przy Tobie, Potem zjawiłeś się Ty, Nigdy nie będę Twoja itp. Pisownia zaimków osobowych wielką literą w tytułach filmów czy książek jest raczej nieuzasadniona i w dużej mierze oparta na obłąkańczej i źle rozumianej modzie na dbałość o wysoką kulturę polszczyzny.
Skoro już jesteśmy przy stosowaniu wielkich i małych liter w tytułach oraz w ogóle w temacie poprawiania błędów, nadmienię, że staram się niczego nie pozostawiać przypadkowi. Czasem we wszystkich użytych na stronie tytułach zdarza mi się wymienić małą literę na wielką lub odwrotnie, dodać lub usunąć przecinek czy inny znak interpunkcyjny, i inne tego typu rzeczy. Na przykład zazwyczaj dodaję wykrzyknik w tytule filmu, jeśli do tej pory nie miałem takiego zapisu, a pojawia się on choćby w jednym programie TV i jest w miarę uzasadniony, czyli tytuł jest – lub może sprawiać takie wrażenie – zawołaniem, wykrzyknieniem itp. Ostatnie takie przykłady: I kto to mówi! oraz Więcej czadu! Na stronie jest kilka tego typu przypadków, które różnie potraktowałem.
Poza tym, idąc za przykładem większości źródeł pisanych, w Poszukiwaczach zaginionej Arki ostatnie słowo jakiś czas temu zapisałem wielką literą – sądzę, że w zgodzie z pisownią, jaka powinna obowiązywać w przypadku Arki Przymierza. W tym samym czasie z podobnych względów zastosowałem też pisownię Czas Apokalipsy – przeważnie spotyka się taki właśnie zapis, w którym drugi człon pisany jest dużą literą. Różnie też zapisywany był ostatni człon tytułu Dzieci gorszego Boga – dużą lub małą literą i właśnie tę pierwszą pisownię stosowałem. W lutym 2010 r. film ten jednak miał premierę w Ale Kino+, a tytuł brzmiał Dzieci gorszego boga i taki też zapis wprowadziłem.
Dodam jako ciekawostkę, że czasami te same filmy pojawiają się w krótkich odstępach czasu pod różnymi tytułami. Przeważnie dotyczy to filmów telewizyjnych (chodzi o termin techniczny: film TV) i tych, które nie pojawiały się w kinach. Wyświetlane są w jednej stacji, a niedługo potem w drugiej albo wydawane są na wideo. Tak było kilka lat temu, gdy dwie stacje niemal równocześnie wyemitowały Pavement z R. Patrickiem: jedna pod tytułem Na miejskim bruku, druga – Na ścieżce zbrodni. Albo niedawno: Keeping Up with the Steins krążył na HBO jako Moja bar micwa, a w tym samym czasie został wydany na wideo pod tytułem Trzymaj ze Steinami (nie wspominając już o tym, że w październiku 2012 r. był seans w TV Puls pod tytułem Jaki ojciec, taki syn?). Identycznie było z When a Man Falls in the Forest – najpierw na HBO jako Kiedy potknie się człowiek, następnie ukazało się wideo pt. Na zakręcie życia. Podobnie z The Oh in Ohio: najpierw na wideo jako Niespełnione marzenia, wkrótce potem na HBO jako Niespełnione pragnienia.
W kinach i na wideo oglądaliśmy Dziewczynę moich koszmarów, potem Canal+ pokazał nam Dziewczynę z moich koszmarów. Film Find Me Guilty w maju 2009 r. pokazał Canal+ jako Uznajcie mnie za winnego, niedługo potem Filmbox jako Lojalność ponad wszystko. W czerwcu 2009 r. w Canal+ premierę miał I'm Not There: Gdzie indziej jestem, a już miesiąc później wyszedł na wideo Bob Dylan: I'm Not There. We wrześniu tego samego roku na HBO pojawił się film Pies na wagę diamentów, a w tym samym czasie w TVP 1 jako Pies na wagę brylantów. I jeszcze Waking Life: na TV 1000 jako Życie świadome, ale kilka dni wcześniej na TV 4 jako Jawa czy sen (a więc stacja postarała się o nowy tytuł). A ostatnie przykłady to filmy TV: najpierw jeden miał premierę w TVP 1 jako Odzyskać córkę, a już dziesięć dni później był seans na Hallmarku jako Droga Augusty; drugi to emitowany również na Hallmarku Zbyt bogata: Tajemne życie Doris Duke (to znany od dawna tytuł), kilka dni wcześniej puszczany przez TVP 1 jako Doris Duke, wybranka fortuny.
Zdarza się też, że ten sam film bywa wyemitowany w dwóch stacjach jednego dnia: 6 VI 2010 r. Above and Beyond TVP 1 nadała jako Władców przestworzy, a kilka godzin później Filmbox jako Eskadrę nadziei. 5 II 2017 r. film Eve of Destruction zobaczyliśmy najpierw w TV 4 jako Protonową zagładę, a nieco później w Universal Channel jako Przeddzień zagłady. Serial Ghost Whisperer kanał Fox Life od dawna nadawał jako Zaklinacza dusz, a pod koniec marca 2011 r. mogliśmy zobaczyć go w TVN 7 jako Zaklinaczkę duchów. Dwa z nowych rosyjskich filmów pokazały się w listopadzie 2009 r. na kanale Wojna i Pokój jako Kamienna głowa i Wilczek, a w tym samym czasie można było je obejrzeć na III Festiwalu Filmów Rosyjskich pod tytułami Kamienny łeb i Bączek. Komedia Stephena Chowa Shaolin Soccer znana była dotąd pod tym właśnie tytułem oraz jako Kung Fu Soccer, ale oto 10 XI 2014 r. stacja Universal Channel pokazała go pod nazwą Piłka nożna w stylu Shaolin, a dzień później TV 4 – Shaolin gola. I całkiem już dziwna sytuacja: pierwszy odcinek (z szesnastu, jak podawano) serialu Threat Matrix został wyemitowany przez TVP 2 pod tytułem Raport specjalny, ale już następne, trzy dni później, pojawiły się na AXN jako Raport o zagrożeniach. Tak więc nie pierwsze to, ale z pewnością i nie ostatnie takie przykłady.
Na koniec zagadka nowelowego filmu Paris je t'aime, znanego u nas jako Zakochany Paryż. W czołówce, tuż po tytule oryginalnym, pojawił się napis Petites romances de quartiers, który lektor przeczytał jako Niezwykłe oblicza miłości (seans w stacji Canal+). Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że jest to podtytuł, ale nie podają go (ani oryginalnej, ani polskiej wersji) żadne źródła. Owszem, można znaleźć w sieci kombinację obu tych tytułów polskich, ale ten niby podtytuł jest używany raczej jako tytuł minirecenzji filmu. Widnieje on również na polskim plakacie, tyle że nie pod tytułem głównym, ale nad nim, co dodatkowo nie pomaga w rozwiązaniu tej zagadki. Zatem nie odnotowuję go w spisach, przynajmniej na razie; zostanie co najwyżej tutaj, być może po wsze czasy.
Przy tej okazji warto wspomnieć o jeszcze dwóch, podobnych sprawach. Otóż nowelowy film znany powszechnie jako Ro.Go.Pa.G. został w listopadzie 2007 r. przez stację TVP Kultura wyemitowany z podtytułem – całość brzmiała Ro.Go.Pa.G. albo pranie mózgu (tak to przeczytał lektor). Jak łatwo sprawdzić, wpisując odpowiednie słowa w wyszukiwarki internetowe, żadne inne źródło oprócz FilmBazy nie potwierdza tej informacji. Sam podtytuł zaś najwyraźniej odnosi się do wersji angielskiej tego tytułu – Let's Have a Brainwash. Z kolei Rodzina Addamsów 2 nieoczekiwanie objawiła się jako Rodzina Addamsów: Rodzinka górą; taki tytuł przeczytał lektor stacji TVN 7, a był to seans w listopadzie 2014 r. I znowu – najwyraźniej tylko FilmBaza coś takiego odnotowała.
O wprowadzaniu poprawnej pisowni pod względem diakrytycznym.
W październiku 2006 roku zacząłem poprawiać nazewnictwo niektórych krajów. W IMDb wciąż kuleje diakrytyka, która w wypadku języka czeskiego, słowackiego, rumuńskiego, litewskiego, tureckiego oraz polskiego pozostawia wiele do życzenia. Tak więc np. Muj hrísny muz odzyskał należny mu blask i teraz cieszy oko jako Můj hříšný muž. To samo dotyczy tytułów z wyżej wymienionych kinematografii oraz eksjugosłowiańskich, natomiast wciąż jeszcze nie sprawdziłem poprawności tytułów węgierskich (te akurat wydają się w porządku). W przypadku filmów z krajów byłej Jugosławii wprowadziłem jeszcze jedną zmianę. Jest nią litera đ (wielka: Đ), która zapisywana jest często, choć także poprawnie jako dj. Tak więc zamiast Djordjević jest Đorđević. Dodam jeszcze, że znany jugosłowiański aktor z karierą w filmach amerykańskich, którego nazwisko zwykle zapisywane jest jako Rade Serbedzija, w FilmBazie figuruje jako Rade Šerbedžija – taką pisownię odnotowuje mało które źródło. Podobny zapis zastosowałem w przypadku Joanny Pacuły, poza Polską znanej jako Pacula, i tak też będzie przy pojawieniu się na stronie kolejnych polskich nazwisk (te, które już są, nie zawierają polskich znaków diakrytycznych).
Jako ciekawostkę podałem również w filmografiach zapis nazwisk oryginalnym alfabetem. Dotyczy to aktorów rosyjskich, greckich i jugosłowiańskich (tylko Rade Šerbedžija).
Oryginalny zapis cyrylicą dodatkowo podałem przy tytułach filmów rosyjskich i bułgarskich, w działach dotyczących kinematografii tych krajów. Nie ma w tym gronie filmów z krajów byłej Jugosławii, bo choć tam również używa się cyrylicy, w powszechnym użyciu jest alfabet łaciński. Rozważałem również podanie oryginalnego zapisu filmów w języku greckim, ale uznałem, że stąd już kolejnym krokiem byłoby zastanawianie się, czy nie wprowadzić na stronę alfabetu chińskiego, japońskiego, koreańskiego, arabskiego i w końcu klingońskiego. Wystarczy sama cyrylica jako „oswojona” przez Polaków i przez wielu z nich rozpoznawana.
Nie zdecydowałem się natomiast na dopracowanie diakrytyki bardziej egzotycznych języków, ograniczając się do tego, co dostępne jest na stronie IMDb. Takie zapisy z mnogością daszków, haczyków i innych wymyślnych znaków spotyka się dość rzadko, najczęściej na stronach z programami przeglądów filmowych, retrospektyw itp. (zrobiłem wyjątek tylko dla kinematografii wietnamskiej, zapewne z powodu oryginalności zapisu, np.: Sống trong sợ hãi czy Mùa hè chiều thẳng đứng – prawda, że nietypowe?).
Nazwiska i tytuły japońskie podaję w wersji pozbawionej daszków nad literami – o, i, u zamiast ô, î, û – gdyż kiedyś ze względów, których teraz już nie pamiętam, taką właśnie przyjąłem pisownię, a uzupełnienie tych wszystkich symboli nad literami byłoby obecnie bardzo czasochłonne i męczące. Dlatego na stronie występuje np. Toshiro Mifune w filmie Tsubaki Sanjuro, a nie Toshirô Mifune w Tsubaki Sanjûrô.
O transkrypcji z rosyjskiego i wątpliwościach przy tym powstałych.
W listopadzie 2006 roku, przy okazji wprowadzania działu „Filmy z różnych krajów”, przeprowadziłem gruntowny „lifting” tytułów i nazwisk z języków pisanych cyrylicą, a więc rosyjskich i bułgarskich. Do tej pory stosowałem raczej pobieżną transkrypcję, opierając się na własnej, wyniesionej ze szkoły podstawowej, wiedzy o języku rosyjskim oraz na pisowni angielskiej, którą „na oko” przekładałem na polską. Efektem było wiele błędów, jak choćby pisownia же, ле, че jako żie, lie, czie (żienszczina, Lienin, cziełowiek), podczas gdy poprawnie powinno być że, le, cze (żenszczina, Lenin, czełowiek). Tym razem całe piśmiennictwo rosyjskie przetranskrybowałem jak najdokładniej, wedle mojej najlepszej wiedzy, opierając się na zasadach podanych w „Wielkim słowniku ortograficznym PWN”.
Jako ciekawostkę podam tytuł krążącego kilka lat temu w którejś z polskich telewizji filmu Krustaliov, samochód!. Zakładając, że była to oficjalna pisownia tego tytułu (a nie np. błąd gazety z programem TV), dziwił fakt użycia tak specyficznej formy nazwiska, będącej połączeniem błędnej transkrypcji z pisownią anglojęzyczną. Wszak Хрусталёв można łatwo i poprawnie zapisać jako Chrustalow, a nie groteskowy Krustaliov. Ale oto pod koniec 2013 roku film ten pojawił się na festiwalu filmów rosyjskich Sputnik już w poprawnym zapisie Chrustalow, samochód! i tak też go zanotowałem. Nieco inna jest sprawa z jednym z nowszych rosyjskich filmów, który wszedł u nas do kin jako Volkodav: Ostatni z rodu Szarych Psów. W oryginale Волкодав powinien mieć oczywiście zapis Wołkodaw, ale dystrybutor pewnie wolałby sobie rękę uciąć, niż wypuścić na rynek taki twór, dlatego w efekcie mieliśmy zapis anglojęzyczny, czyli tajemniczego i „dobrze” brzmiącego Volkodava. Początkowo tak też go zapisywałem, lecz na przełomie roku 2009 i 2010 film ten znalazł się w ofercie programowej Canal+, przy czym zapis brzmiał tym razem Wołkodaw: Ostatni z rodu Szarych Psów, co pozwoliło mi odnotować tytuł w tej właśnie postaci.
Podczas transkrypcji (nie: transliteracji) tytułów i nazwisk rosyjskich opierałem się głównie na źródłach rosyjskojęzycznych (przekład np. na podstawie pisowni angielskiej stosowanej w IMDb byłby zabiegiem, który można by nazwać katastrofą). Cechą tego języka jest nieużywanie w piśmie litey Ё ё – przeważnie zamiast niej stosowana jest głoska E e, co dla kogoś nieposługującego się ruszczyzną może okazać się bardzo mylące. Dla całkowitej przejrzystości (pisowni z Ё uczono w polskich szkołach) na stronie wszystkie słowa, w których powinno występować Ё, zapisuję w tej właśnie postaci. W ten sposób mogące wzbudzać wątpliwości części tytułów Утомлённые солнцем czy Броненосец Потёмкин można poprawnie odczytać jako 'utomlonnyje' i 'potiomkin', a nie 'utomlennyje' i 'potiemkin'.
W spisie filmów rosyjskich i radzieckich tytuły podzieliłem na te, które powstały po rozpadzie ZSRR i te z okresu go poprzedzającego. Jest to podział raczej umowny (chyba nie da się ustalić daty upadku Związku Radzieckiego co do dnia), ale sądzę, że dość jasny i nienastręczający większych trudności w odbiorze. Do kategorii „ZSRR” zaliczyłem także filmy, które powstały jeszcze przed Rosją sowiecką (przed rokiem 1917), gdyż jest ich bardzo niewiele i nie widzę większej potrzeby tworzenia dla nich osobnego działu. Uzupełnieniem działu są „Filmy z krajów byłego ZSRR”.
Nieskromnie zauważę, że kilkudziesięciu tytułów z okresu ZSRR i Rosji nie zawiera baza IMDb, a spore braki ma także serwis Filmweb, zarówno jeśli chodzi o tytuły oryginalne, jak i ich polskie odpowiedniki. Wyszukanie danych na temat tych filmów w źródłach rosyjskich i ułożenie ich w czytelne tabele okazało się zajęciem bardzo czasochłonnym i wyczerpującym, ale też i dającym wiele satysfakcji z rezultatu końcowego, choć wciąż pozostają tytuły, których w żaden sposób nie potrafię zidentyfikować. Bardzo pomocna przy tym zadaniu okazała się strona filmpolski.pl, zawierająca dużo poszukiwanych przeze mnie informacji, aczkolwiek nieusystematyzowanych w jakiś konkretny sposób.
O ujmowaniu filmów w ramy krajowych kinematografii.
Spisy filmów z kinematografii wybranych krajów to tytuły, które wyodrębniłem z zasadniczej części „Spisu filmów” i poukładałem w osobne tabele. Ot, w ramach czegoś w rodzaju przeglądu poszczególnych krajowych kinematografii. Naturalnie, w oddzielnych spisach nie mogły znaleźć się filmy amerykańskie czy angielskie, których jest najwięcej, bo równałoby się to po prostu założeniu nowej bazy i powtórzeniu obszernej zawartości spisów. Dlatego oprócz nich swoich działów nie mają także filmy francuskie, włoskie, hiszpańskie i niemieckie (z wyjątkiem NRD-owskich) – wszystkie sześć wymienionych kinematografii uznałem za największe, a więc „podstawowe”. Brakuje także spisów z innych, często o wiele mniej obszernych kinematografii: australijskiej, kanadyjskiej, szwajcarskiej, belgijskiej, irlandzkiej, austriackiej czy nowozelandzkiej, ale wynika to z faktu, że trudno jest (byłoby to bardzo czasochłonne) wyodrębnić je spośród ponad 46 000 zamieszczonych w spisie tytułów. Wszak zapisywane są w językach, którymi posługują się kraje „podstawowe”: angielskim, francuskim i niemieckim. W październiku 2009 r. wyodrębniłem jedynie z grubsza filmy kanadyjskie francuskojęzyczne.
W spisach filmowych i filmografiach aktorskich obok tytułów oryginalnych filmów pochodzących z krajów nieposługujących się alfabetem łacińskim (z wyjątkiem rosyjskich i bułgarskich) podałem oficjalny tytuł międzynarodowy, informacyjny lub ten najbardziej znany (zazwyczaj występuje on w języku angielskim). Pisany jest on nieco mniejszą czcionką i poprzedzony znakiem =. Wiąże się to z faktem, iż wiele osób nie porusza się zbyt swobodnie – co jest w pełni zrozumiałe – w nomenklaturze typu Bai fa mo nu zhuan, Ankokugai no taiketsu czy Muyeong geom i powszechnie używa tytułów angielskich (robi tak również wiele mediów). Właśnie te międzynarodowe tytuły wydzieliłem w osobne tabele, aby ułatwić wyszukanie na ich podstawie odpowiedniego tytułu polskiego. Sporo kłopotów przy tym sprawiły tytuły filmów japońskich, zwłaszcza tych starszych. Często mają one po kilka odpowiedników angielskich i nierzadko w żaden sposób nie mogłem dociec, który z nich odpowiada oryginalnemu lub jest mu najbliższy. Wówczas taki tytuł wybierałem według uznania.
W wielu wypadkach bardzo niewdzięczną pracą było ustalenie przynależności danego filmu do konkretnego kraju. Często bywa to praktycznie niemożliwe, choćby dlatego, iż obecnie koprodukcji filmowych jest tak wiele, że niektórych z nich nie da się bezwzględnie przypasować do jednego kraju. Pół biedy, jeśli film jest nakręcony np. w języku islandzkim, a z Islandii pochodzi także reżyser i aktorzy – można wtedy uznać, że jest to film czysto islandzki, pomimo że jako kraje współprodukujące wymienione są Szwecja i Dania. Schody zaczynają się, gdy np. reżyser pochodzi z jednego kraju, aktorzy z drugiego, a obydwa te kraje wymienione są jako twórcy filmu. W dodatku film nakręcony jest w jednym języku, a tytuł podawany w drugim. Wtedy można naprawdę dostać kręćka, więc… staram się go nie dostać i maksymalnie upraszczam zapis, wybierając kraj, który w moim mniemaniu jest takiemu filmowi najbliższy. Są to jednak dość skrajne przypadki, w wielu innych staram się przypasować dany film do konkretnego kraju, opierając się na w miarę logicznych przesłankach. Na przykład kino afrykańskie z najbiedniejszych krajów często nie powstałoby bez wsparcia finansowego z bogatszych państw. Dlatego film senegalsko-francuski, nakręcony w języku francuskim (a więc w Senegalu urzędowym), ale przez senegalskiego reżysera i z udziałem tamtejszych aktorów, bez cienia wątpliwości ląduje w dziale „Senegal”. Inny przykład: film Faro, kraina wody współprodukowany był przez kilka krajów, Mali, Francję, Kanadę, Burkinę Faso i Niemcy, jednak skoro reżyser pochodzi z Mali, a w filmie dialogi prowadzone są w języku Bambara, tytuł klasyfikuję jako malijski (Bambara to lud żyjący w tym właśnie kraju).
Inną kłopotliwą sprawą są niektóre głośne filmy nominowane do Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny (zagraniczny)”. Yimou Zhang, twórca chiński, w swoich filmach od początku podejmujący problemy Chin i z władzami tego kraju toczący regularne boje, nakręcił Zawieście czerwone latarnie w języku chińskim, chociaż przy współprodukcji Hongkongu i Tajwanu. Jednakże do Oscara film nominowany był „z ramienia” Hongkongu, co podaje wiele źródeł z IMDb na czele. Tak więc starałem się w tym wypadku zachować zdrowy rozsądek: chociaż film jest niewątpliwie chiński – dlatego tytuł umieściłem w dziale „Chiny” – w zestawieniu filmów nominowanych do Oscara dla filmu zagranicznego podałem w nawiasie informację o Hongkongu jako kraju pochodzenia, czyli tak jak się to powszechnie i oficjalnie zapisuje. Podobnie postąpiłem w przypadku filmu Woda, nakręconego w języku hindi, przez hinduską reżyserkę i z udziałem niemal wyłącznie hinduskich aktorów – ale film do Oscara nominowany był jako przedstawiciel Kanady.
Z kolei Dzienniki motocyklowe brazylijskiego twórcy Waltera Sallesa do Złotego Globu nominowane były jako film brazylijski, ale mimo że film, w którym dialogi są w języku hiszpańskim, współprodukowało aż dziewięć państw, nie ma na tej liście Brazylii, a w językach nie ma wzmianki o portugalskim. Dlatego też filmu tego nie zamieściłem w „Brazylii” ani w żadnym z osobnych działów, uznając, że… nie wiem, co z tym fantem zrobić.
I wreszcie Z Costy-Gavrasa. Ta koprodukcja francusko-algierska zdobyła Oscara i Złoty Glob jako film z Algierii, chociaż został on nakręcony w języku francuskim, z plejadą wybitnych aktorów tamtejszego kina. Nieco podobna sytuacja była ostatnio z Indigènes (Dni chwały). Tylko ten tytuł, nakręcony także w języku arabskim, umieściłem w dziale „Algieria”, natomiast Z w nim pominąłem ze względów analogicznych do Zawieście czerwone latarnie, co na razie wydaje mi się dość słuszne (aczkolwiek wątpliwości nadal pozostają).
Tak więc problemów przy tego rodzaju segregowaniu filmów jest co niemiara, a ja w takich wypadkach starałem się kierować raczej logiką, niż opierać na oficjalnych danych. Oczywiście, nic nie stało na przeszkodzie, żeby tytuły takich koprodukcji zamieszczać w różnych działach, ale uznałem, że byłoby to niezbyt przejrzyste i wprowadzałoby zamieszanie. Dlatego: jeden film – jeden dział.
O pomniejszych rzeczach różnych.
W niektórych filmografiach w prawym górnym rogu znajduje się ikonka gwiazdy z hollywoodzkiej alei gwiazd (Hollywood Walk of Fame). Oznacza to, że dany aktor lub aktorka został taką właśnie gwiazdą uhonorowany.
W spisach recenzji filmowych magazynów „Cinema”, „Film” i „Kino” zamieszczam reprodukcje okładek kolejnych numerów pisma. Okładek „Cinemy” i „Filmu” byłoby znacznie więcej, ale starsze numery miały trochę większy format i nie mieszczą mi się do skanera… Lista tekstów z „Kina” od stycznia 2009 r. może być niepełna i niedokładna, ponieważ od tego momentu przestałem kupować to pismo i aktualne spisy recenzji staram się rekonstruować na podstawie informacji podawanych na stronie internetowej tego magazynu.
W dziale „Galeria” zamieściłem czołówki wybranych wytwórni filmowych. Wybranych, czyli z filmów i zwiastunów, do których miałem dostęp. Każdy taki kadr przedstawia logo w jego jak najbardziej reprezentatywnej postaci, zazwyczaj w końcowym stadium animacji albo tuż przed wygaśnięciem. Bywa, że czołówka jest znacznie efektowniejsza podczas trwania animacji (która kończy się np. prostym napisem na czarnym tle), ale nie przewiduję wprowadzenia takich kadrów. Oczopląsowe, mieniące się feerią barw i kształtów czołówki występują zwłaszcza w zwiastunach (zacząłem je zamieszczać na stronie w październiku 2008 r., a skończyłem – z powodu niemożności zapanowania nad mnogością materiału – w sierpniu 2011) i niekiedy musiałem wybrać którąś z wersji kolorystycznych logo lub po prostu uchwycić jak najciekawsze ujęcie (np. w Ocean's Twelve, Ocean's Thirteen, Fred Claus czy Speed Racer). Czasem zaś takim ujęciem jest pojawiający się na ułamek sekundy, a przez to bardzo trudny do uchwycenia kadr będący odbiciem negatywowym podstawowej wersji czołówki czy jakiś inny nagły rozbłysk. Nie jest to na pewno typowy wizerunek czołówki, ale przecież niezmiernie ciekawy i oryginalny i przez to zasługujący na osobne potraktowanie. Obecnie w galerii znajduje się ponad 7500 czołówek.
Druga galeria obejmuje plansze z tytułami filmów („karty tytułowe”). Zapewne co niektórzy kinomani już dawno wypatrzyli obszerne zagraniczne kolekcje takich kadrów, tworzone najwyraźniej przez prawdziwych miłośników tego tematu, jak www.shillpages.com/movies czy parę pomniejszych. Z początku sądziłem, że niemożliwością z mojej strony byłyby próby dorównania im, zwłaszcza pod względem jakości materiałów (wiele kart tytułowych w mojej kolekcji to nagrania z telewizji, a nie zrzuty z wydań DVD czy Blu-ray), ale ponieważ można było w tych zbiorach zauważyć spore braki, postanowiłem po prostu zaproponować coś podobnego, na miarę moich skromnych możliwości. Obecnie sądzę jednak, że nie mam się czego wstydzić, a pod pewnymi względami moja kolekcja przewyższa te, na których się wzorowałem. Galeria zawiera w tej chwili ponad 17 000 takich kadrów.
Słowo końcowe.
I to już chyba wszystko na ten temat. Nie mnie oceniać, na ile zawartość strony jest wiarygodna i przydatna. Jak wiadomo, pomimo iż „dołożyłem wszelkich starań”, zawsze znajdzie się ktoś, kto posiada lepsze informacje, pewniejsze źródła lub specjalizuje się w którymś zagadnieniu. Także niektóre moje założenia mogą nie spotkać się z uznaniem innych. FilmBaza jest przedsięwzięciem czysto amatorskim, tworzonym w wolnym czasie przez jedną tylko osobę. Pozostaje mi satysfakcja choćby z posiadania pewnych informacji nieodnotowanych gdzie indziej oraz z przyjemności płynącej z układania i katalogowania danych w sposób, jaki mi odpowiada, a jaki w innych miejscach uznałbym za nieprzejrzysty i mało czytelny. A przede wszystkim z tego, że najlepiej przy tym bawię się ja sam.
Wojciech ze Szczecina, 9 sierpnia 2007
|
|